Czas się zbierać… niestety do domu.
Nad Gardą było pięknie, smacznie i relaksująco. Odpoczęliśmy, choć w 9 dni wyszło na to, że naszym Modelem Y przejechaliśmy grubo ponad 3600 km, a kolejne 360 km zrobiliśmy Seresem 3, czyli również autem na prąd.
Kilometry to nie problem, szczególnie jeśli jedzie się Modelem Y, który jak już wspomniałem spełnił wszystkie nasze oczekiwania a nawet dał nam więcej niż oczekiwaliśmy. To wręcz idealne auto na długie europejskie trasy. Nadszedł jednak czas powrotu, więc spakowaliśmy auto zabierając na pokład pyszne włoskie sery, niezliczoną ilość butelek zacnego wina, oraz rewelacyjną włoską oliwę (choć ta przez ostatni rok zaliczyła dużą podwyżkę ceny, niestety).
Pakowanie to moje zadanie
Pakowanie auta to moja domena. I całkiem niezły relaks. Przynajmniej dla mnie, kiedy z samego rana koło 6:00 muszę poukładać nasze rzeczy w Modelu Y. To takie trochę klocki lego w przypadku tego akurat auta. Wciskam różne rzeczy w różne dostępne w Y miejsca, a tych jest naprawdę sporo. Swoje miejsce znalazły nawet lokalne odmiany pomidorów. Żona nie mogła się powstrzymać, więc włoskie pomidory w kolorze czerwonym i żółtym pojechały z nami do Polski. Dziś mogę zdradzić, że przyjęły się bardzo dobrze i były pyszne.
Poprzedniego dnia zjedliśmy rewelacyjny makaron, jednak w nietypowej odsłonie. Połączony był on ze szparagami oraz boczkiem, a całości dopełniały młode cukinie zakończone kwiatami. Do tego oczywiście zacny włoski ser i lampka czerwonego wytrawnego wina. To był nasz ostatni gardiański obiad, wielka szkoda. Mnogość świeżych składników najwyższej jakości, które możemy znaleźć we włoskich sklepach jest po prostu przeogromna i może lepiej, że nie mieszkamy w Italii. Groziłoby to ogromną nadwagą… Makaron był oczywiście świeży, nie taki sklepowy leżący od pół roku na półce.
We Włoszech, choć i u nas coraz częściej, można kupić świeży makaron, o krótkiej dacie przydatności. W czasie podróży właśnie takiego makaronu używamy. Nie jest on tak dobry, jak ten robiony samemu w domu, z włoskiej mąki i świeżych wiejskich jaj, ale ogólnie jest całkiem niezły, jak na gotowy produkt. Poza tym gotuje się on znacznie krócej od makaronów suszonych. Paczka tego makaronu to koszt około 1,00-1,80 euro a jego waga to 200 lub 250 gram (w zależności od producenta).
Auto spakowane i gotowe do podróży. Na drogę w termosie od naszego kolegi Łukasza i jego robiącej międzynarodową karierę firmy FreeVolt, świeżo parzona włoska kawa. Na wypadek podróżnej senności, która czasami daje znać o sobie. Szczególnie kiedy do pokonania mamy 800 czy 1000 km jednego dnia.
Casa Dei Pescatori… prezent od Włochów.
Specjalnie dla TeslaKlubPolska, oraz czytelników EuroEVtrips, właściciele Casa Dei Pescatori przygotowali specjalną promocję. Jeśli zdecydujecie się na przyjazd, na hasło TeslaKlubPolska (trzeba je wpisać na stronie podczas rezerwacji apartamentu w zakładce kupon) wasze auta przez cały pobyt będą miały darmowy parking na terenie obiektu. Normalnie jest on płatny. Informacje można uzyskać bezpośrednio poprzez email: info@casadeipescatori.com, można również zajrzeć na ich stronę internetową aby obejrzeć i wybrać konkretny apartament (https://www.casadeipescatorisirmione.it , apartamenty na podstronie: https://www.casadeipescatori.com/it/appartamenti.php ). Jak wspomniałem jest tam również restauracja o tej samej nazwie. należy ona do brata właściciela naszego obiektu.
Powrót do domu…
Wyjazd z samego rana, koło 7:00. Potem już tylko Tesla i włoska autostrada… Uwielbiam takie wyjazdy. Dają wolność, odpoczynek, szczególnie ten psychiczny, bo jeśli w 9 dni robisz 4000 km, możesz być lekko zmęczony, ale tylko fizycznie. Nasz umysł potrzebuje oderwania się od codzienności, ciszy i spokoju, czegoś co da nam równowagę. Takie zaś wyjazdy, zdecydowanie sprzyjają właśnie takiemu odpoczynkowi. poza tym jazda elektrykiem to jazda w ciszy i spokoju. Bez smrodu spalin i zapachy benzyny tankowanej do zbiornika na stacjach benzynowych. To taki trochę reset a z drugiej strony nieco inny świat. Coś jak kolejny etap w podróżowaniu po Europie.
Stacji ładowania przybywa, co mnie bardzo cieszy
Mieliśmy do przejechania około 700 km. Cała droga przebiegała bez żadnych problemów, ale jak mogło być inaczej, jeśli używaliśmy głównie stacji ładowania sieci IONITY. Ogromna moc, zawsze mnóstwo wolnych miejsc a „ABetterRouteplanner” jak zwykle sprawił się bardzo dobrze. To chyba moja ulubiona aplikacja do planowania podróży, może ciut powolna, ale dająca bardzo dobry obraz tego, co musimy zrobić podczas jazdy, gdzie i jak długo nam to zajmie, mowa oczywiście o ładowaniu naszego elektryka. Poniżej kilka lokalizacji IONITY znajdujących się na naszej trasie. Dużym plusem są tak banalne rzeczy jak kosze na śmieci, których bardzo często brakuje na stacjach Supercharger Tesli, choć ta sytuacja powoli się zmienia. Termos od naszego kolegi zdał egzamin na piątkę i jeśli byłem nieco znużony jazdą, świeża włoska kawa szybko stawiał mnie na nogi.
Tak dotarliśmy do do naszego miejsca docelowego. Miejscowości o dość długiej nazwie St. Egyden am Steinfeld. Trochę w ciemno, ale cóż. Po tym, jak nasz dużo wcześniej zarezerwowany hotel, odmówił nam pobytu ze względu na overbooking, musieliśmy szybko coś znaleźć. Wybór padł na mający bardzo dobre opinie, choć będący trochę pośrodku niczego Hotel Schwartz. Hotel w starym austro-niemieckim stylu. Masywne drewniane meble, ogromne drewniane łóżko, bardzo przyzwoita, jak na dzisiejsze czasy cena, oraz kuchnia typowa dla tego typu obiektów, czyli dużo, smacznie a do tego zimne piwo, wszystko w niewygórowanej cenie. Pokoje są wygodne i czyste, obsługa bardzo pomocna, a śniadanie? To zupełnie osobna historia którą opiszę troszeczkę później.
Auto stało na zewnątrz, w bezpiecznym miejscu, tuż obok wejścia do hotelu.
Meble w starym stylu, ale łazienka dość nowoczesna i czysta. Gorący prysznic po długiej podróży to najlepsza nagroda, zaraz po…
Obiad? Tak, ale nie w hotelu…
Miejscowa restauracja znajdująca się tuż obok hotelu, to stara dobra austriacka szkoła. Wystój rewelacja, jak bym się cofnął w czasie o jakieś 30-40 lat, albo i więcej. Smaczne jedzenie w porcjach tak dużych, że jedną z nich właściwie najadałbym się wraz z żoną. Jednak kiedy siadasz przy stole, w nowym miejscu, trudno się domyślać co dostaniemy i w jakiej ilości? Tu porcje były ogromne, a jedzenie naprawdę smaczne. Sznycel, który zawsze gości na naszym stole, podczas podróży przez Niemcy lub Austrię, oraz coś na co zdecydowałem się pierwszy raz w życiu. Wybór grillowanych mięs (pierś z kurczaka, boczek, wątróbka cielęca) a do tego, uwaga: frytki, ryż, jarzyny z wody, krążki cebulowe, i zupełne dla mnie zaskoczenie… sałatka jarzynowa na ciepło. Tak, sałatka to był lekki szok. Choć jak się okazało, całość stanowiła dość spójny posiłek, popity wybornym i co najważniejsze naprawdę zimnym piwem. Pasowało do posiłku idealnie.
Tu czas stoi w miejscu, ale ma to swój wielki urok
Takie miejsca mają nieodparty urok dawnych lat. Tu czas jakby się zatrzymał, ale nie w złym tego słowa znaczeniu. Wręcz przeciwnie. Ten hotel przyciąga sporo osób. Być może poprzez to, co zaraz zaprezentuje, czyli śniadanie. To właściwie nie śniadanie a prawdziwa uczta. Jedzenia jest tyle, że można tu siedzieć przez pół dnia, choć niestety możliwości, jeśli chodzi o jedzenie są mocno ograniczone. W sensie nasze możliwości, jeśli chodzi o ilość spożywanych dań, bo do wyboru mamy tu mnóstwo rzeczy do zjedzenia. Wszystko wygląda naprawdę świeżo i smacznie. Wędliny, sery, białe, żółte, wybór serów jest niesamowity, jajecznica, czyli standardy hotelowe.
Mamy jednak więcej, bo pieczywo jest naprawdę świeżutkie i chrupiące, są ciasta, owoce, musli w różnych odmianach. Jest też mnóstwo soków, naliczyłem aż dziewięć dzbanków, gdzie podczas tej podróży w innych hotelach stały najwyżej po dwie sztuki różnych soków. Aż żal, że człowiek może zjeść tak niewiele, i zostało mnóstwo smakowitych lecz nie skosztowanych rzeczy. Do tego niezła kawa, a o poranku, cisza i spokój, goście nie kwapią się aby jeść o 7 rano, więc oprócz nas na dość dużej sali było zaledwie koło sześciu osób.
Mnóstwo smakołyków, których niestety nie byliśmy w stanie spróbować, mimo szczerych chęci. Skubnęliśmy może 15-20% śniadaniowych zasobów tego hotelu. Było tam też coś słodkiego, nie w dosłownym sensie. To serwetki z sentencją „dzień dobry” w wielu językach. Taki mały ale bardzo przyjemny akcent.
Czas ruszać dalej, niestety
Po takim posiłku, właściwie można jechać bez przeszkód przez wiele godzin, głód na pewno nie zajrzy nam w oczy. Ruszyliśmy więc do Krakowa a potem Lublina. Model Y to rewelacyjne auto na trasy, co będę podkreślał za każdym razem. Mnóstwo miejsca. Wydajny napęd, który mnie zadziwił, osiągając znikome zużycie energii na poziomie 17,5 kWh na każde 100 km. To super wynik. Biorąc pod uwagę, trzy dorosłe osoby na pokładzie, jednego 3,5 kilogramowego psa, czyli naszego podróżnika Leona. Jak i niezliczoną ilość wina, oliwy, wędlin, serów, które przywozimy zawsze z naszych podróży na południe Europy.
Niezależnie od kraju. Czy to Chorwacja, czy Włochy, czy Francja, miejscowe specjały zawsze znajdują miejsce w przednim lub tylnym bagażniku. Tesla Model Y ma na tyle dużo miejsca i zakamarków do schowania wszystkich zakupów. Jedyną obawą nie jest miejsca do ich spakowania, a ilość pieniędzy w naszej kieszeni. Ilość która może nie wystarczyć na wszystko, co chcemy ze sobą zabrać do domu a czym moglibyśmy zapełnić Teslę Y.
Czasami ludzie są bezmyślni lub po prostu brakuje im wiedzy
Chodzi o to co spotkało nas w jednej z galerii handlowych po drodze do domu. Było to w Czechach. Chcieliśmy się nieco podładować, zrobić ostatnie zakupy oraz coś zjeść. Z braku szybkiej stacji postanowiłem się naładować ze słupka 11 kW, umiejscowionego tuż pod wejściem do galerii. Niestety musiałem siedzieć w aucie i pilnować. Obydwa miejsca przeznaczone dla aut EV, na czas ładowania, były oczywiście zajęte przez samochody spalinowe.. Poradziłem sobie jednak. Minusem był przymus zjedzenia posiłku na fotelu kierowcy. Cóż, ludzie czasami po prostu nie myślą i chyba nic na to nie poradzimy.
Już niedługo kolejna z naszych podróży. Tym razem będzie to region Włoch, znany z doskonałej oliwy, win Primitivo, owoców morza najwyższej jakości. Których to spróbujemy w postaci „crudo” jak mawiają Włosi, czyli na surowo, z dodatkiem ewentualnie odrobiny cytryny. Choć miejscowi i na to patrzą krzywo, twierdząc że cytryna zabija smak owoców morza i należy je jeść bez żadnych dodatków. Będzie się działo!
Koniec części 4 – ostatniej.