Nareszcie, po długim planowaniu, nadszedł ten dzień, 23 czerwca, dzień wyjazdu, kolejną Teslą na długie i zasłużone wakacje.
Przy okazji również pierwszy dzień pracy. Tak, każdy wyjazd to z jedne strony wakacje i odpoczynek a z drugiej nieustanne myślenie o tym, czy dane ujęcie było dobre, czy zrobiłem wszystkie notatki, czy zapamiętałem wystarczająco dużo? Aby Wam o tym wszystkim później opowiedzieć. Nasze wyjazdy są więc po trosze relaksem, po trosze pracą. Jednak pracą przyjemną, bo podobno, kto robi to co lubi w życiu, nie przepracuje ani jednego dnia. tak mawiają i jestem skłonny się z tym zgodzić.
Niestety my mamy również zwykłe nazwijmy to prace, a pracę przyjemną, czyli wyjazdy, wykonujemy w naszym wolnym czasie. Choć mam nadzieję, że kiedyś to się zmieni…
Wracajmy na szlak
Tym razem wybór padł na Teslę Model S 90D, czyli auto o napędzie 4×4 z baterią o pojemności 90 kWh. Rok produkcji 2016, a przebieg nieco ponad 155 000 km.
Na początku muszę wspomnieć, że samochód ten, jest bardzo duży, wewnątrz przestronny a przestrzeń bagażowa jest wręcz wzorowa. Zapakowaliśmy się więc bez problemu. Plan przewidywał jazdę dwóch osób i małego psa Leona w jedną stronę, powrót czterech osób dorosłych z psem. Wyruszyliśmy z Lublina do Krakowa, jazda bez żadnego problemu około 350 km, z jednym darmowym ładowaniem na stacji Supercharger w Rzeszowie.
Jazda zupełnie za darmo? Tak, to możliwe tylko w Tesli
To auto ma dożywotnią opcję Free Supercharger, co oznacza, że jej właściciel może jeździć do końca życia pojazdu za darmo po całej Europie. Warunkiem jest korzystanie tylko ze stacji Supercharger marki Tesla. Opcja ta była dostępna do 1 kwietnia 2017 roku i przechodziła na kolejnego właściciela pojazdu. Niestety później, zmieniono koncepcję na darmowe ładowanie, ale tylko na pierwszego właściciela. Kiedy auto go zmieniało, nowy posiadacz Tesli miał przywilej darmowej jazdy zabierany.
Po noclegu w grodzie Kraka, wyjechaliśmy we właściwą trasę. Już o 4:45 rano ładowaliśmy się na odległym od Krakowa o niecałe 80 km Superchargerze w Katowicach. Kiedy Tesla pobierała darmową energię, jest to wersja auta z dożywotnimi darmowymi Superchargerami, jak wspomniałem wcześniej, my zajadaliśmy z żoną żurek, na stacji benzynowej tuż obok ładowarek. Żurek notabene, całkiem przyzwoity, jak na stację Orlen, nieopodal autostrady. Takie wczesne śniadanie koło piątej rano:)
Już za granicą
Kolejnym etapem podróży był Supercharger Olomuniec, leżący już za granicami kraju, czyli w Czechach. Jazda Teslą, szczególnie po Europie jest dziecinnie prosta, auto w swoich mapach posiada bazę stacji Supercharger, wystarczy wybrać tą, która nas interesuje i samochód jak po sznurku zaprowadzi nas do celu. Jazda od stacji do stacji, na których można chwilę odpocząć i wypić dobrą kawę lub coś zjeść, to rzeczywistość osób podróżujących Teslą po Europie.
W Europie coraz więcej jest takich stacji jak ta poniżej. Mamy nie tylko stacje Tesli, ale również innych operatorów. Spotkałem się z tym w Austrii, w Czechach, rzadziej w Niemczech czy Szwajcarii. Jednak to się zapewne zmieni i w tych krajach.
Huby ładowania to dedykowane różnym elektrykom miejsca, gdzie naładujemy praktycznie każde auto napędzane energią elektryczną.
Droga prowadząca przez Polskę, Czechy, Niemcy była bardzo przyjemna, a szczególnie dobrze jedzie się po niemieckim Autobahnie, na którym nie mamy ograniczenia prędkości. Mając więc do dyspozycji darmowe „paliwo”, można nie oszczędzać i jechać dużo szybciej. Tak więc nasza Tesla była zdecydowanie najszybszym autem, na pewnych odcinkach niemieckiej autostrady. Niemcy chyba zaczęli oszczędzać paliwo, bo ceny na stacjach często przekraczały tu 2 euro za litr.
Po przejechaniu prawie 950 km, z małym zwiedzaniem okolicznych atrakcji po drodze, dotarliśmy do miejscowości Rothenburg. Tam mieliśmy nocleg, ale póki co postanowiliśmy zwiedzić miasto, a właściwie jego przepiękną starówkę.
Zabytkowe kamieniczki, piękna słoneczna pogoda, urokliwe uliczki, wszystko to jest wizytówką Rothenburga. Po spacerze, wróciliśmy do naszego hotelu, aby coś zjeść i odpocząć, niestety trasa ponad 900 km jest jednak trochę męcząca, choć bardzo przyjemna. Szczególnie kiedy można się zatrzymać i zwiedzić jeszcze coś dodatkowo po drodze. Zawsze tak robimy, to już nasza wyjazdowa tradycja.
Nasz hotel z darmowym ładowaniem, ale płatnym pobytem Leona
Hotel okazał się bardzo wygodny i czysty, na co zawsze zwracamy szczególną uwagę. Na auto zaś czekało miejsce na parkingu, darmowe i wyposażone w Destination Charger Tesli. Moc jednak była ograniczona do około 5 kW, co nie przeszkadzało autu naładować się do rana do 100%, tak aby ruszyć w dalszą trasę z pełną baterią. W pokojach było wszystko co potrzebne podczas podróży, ze szczególnym naciskiem na duży prysznic. Co do naszego czworonoga, niestety mimo, że waży zaledwie 3,2 kg, nie było zmiłuj. Opłata w wysokości 15 euro została doliczona do rachunku. Niektóre zaś hotele w których byliśmy pobierają nawet 20 euro za pobyt psa. Weźcie to pod uwagę, bo w przypadku 4 czy 5 noclegów, robi się z tego pokaźna kwota pieniędzy.
W hotelowej restauracji zamówiliśmy bardzo smaczne dania i zimne miejscowe piwo, które idealnie gasi pragnienie w gorący letni dzień. Do tego pasuje do Sznycla po wiedeńsku wręcz idealnie. Siedzieliśmy sobie spokojnie na zewnątrz, pogoda była piękna. mogliśmy chwilę odpocząć po całym dniu jazdy oraz zwiedzaniu pięknego Rothenburga.
Po pysznym śniadaniu w Hotelu Rappen, odpiąłem auto i ruszyliśmy w dalszą drogę. Tym razem destynacją było jezioro Como, we Włoszech i hotel znany między innymi z hollywoodzkich produkcji, czyli Grand Hotel Menaggio.
Znów w drodze
Trasa do niego nie była jednak łatwa. Przebiegała przez górzystą Szwajcarię, na której połowie autostrad przebiegały akurat remonty i jazda była naprawdę męcząca. Dopiero po dotarciu do Włoch, pokonując wcześniej autostrady niemieckie, austriackie, szwajcarskie i jadąc po granicy Lichtensteinu, mogliśmy rozkoszować się prędkościami typowo autostradowymi, przez dłuższy czas.
Jednego nie można odmówić jednak Szwajcarom. W ich kraju jest pięknie i bardzo czysto. Znów wspominam o czystości, nie to żebym miał jakąś obsesję. Po prostu w Szwajcarii, właśnie czystość w miasteczkach, które mijaliśmy rzucała się w oczy. Nawet okoliczne łąki i pastwiska leżące nieopodal autostrady, wyglądały, jakby je ktoś przed chwilą skosił kosiarką. A były to tereny położone często dość daleko od najbliższych zabudowań. Widoki nieco dziwiły, ale były przepiękne. Szczególnie góry, zachwycające swym majestatem. Wróćmy jednak nieco niżej😊.
Włochy, jezioro Como
Hotel okazał się budynkiem z duszą i zdecydowanie w starym stylu. Pokoje były urządzone komfortowo i z lekkim przepychem. Widok z okna na jezioro był przepiękny i nie można było nie wypić lampki Prosecco, zagryzając typowo włoskimi przysmakami, jak sery, czy włoskie wyborne wędliny. W takim anturażu i jedzenie, i napoje smakują wyjątkowo, a przez okno można wyglądać godzinami… No i cykać fotki. Mam ich co najmniej kilkadziesiąt, jedna podobna do drugiej😊.
Tesla stała sobie wygodnie przed hotelem, gdzie nie ma za dużo miejsca, jednak obsługa hotelu zadbała o nas wzorowo, ustawiając auto w bezpiecznym miejscu, trochę na uboczu. Wiadomo, jak parkują Włosi, nikogo nie obrażając, czasami można zastać porysowany samochód. Tak więc poprosiłem o miejsce z boku z dala od największego parkingowego ruchu.
Menaggio ma nieodparty włoski urok
Jezioro Como, robi naprawdę niesamowite wrażenie. Jest tam pięknie a miasteczko Menaggio jest bardzo urokliwe i bardzo zadbane. Szczególnie jeśli chodzi o miejską zieleń i mnóstwo kwiatów. Oczywiście, nie omieszkaliśmy zajrzeć do jednej z tutejszych restauracji. Aby skosztować dań, które były być może spożywane przez takie sławy kina jak Gorge Clooney, który ma nad jeziorem swoją willę.
Wybór padł na Spaghetti alle Vongole, oraz na Calamari Fritti, czyli nic innego jak Spaghetti z małżami w białym winie, i kalmary smażone w głębokim tłuszczu, bardzo popularne i lubiane włoskie dania. Nie tylko nad jeziorem Como, ale chyba w całych Włoszech. Restauracja była położona dosłownie 100 metrów od hotelu i oprócz dobrej obsługi sprytnych kelnerów, oferowała również piękny widok na jezioro. Wiele restauracji nad Como, ma stoliki bardzo blisko jeziora lub z widokiem na nie. Posiłek spożywany w takich miejscach smakuje naprawdę wyjątkowo, a Aperol Spritz w upalny włoski dzień jest idealnym dodatkiem do pysznego jedzenia.
Villa del Balbianello, był tu Anakin i Agent 007
Następnego dnia po pysznym śniadaniu, tym razem bardziej we włoskim stylu, czyli na słodko, zapakowaliśmy nasze podręczne bagaże i ruszyliśmy w kierunku miejsca docelowego. Miejscowości Villeneuve-loubet, na Lazurowym Wybrzeżu, tuż obok Nicei. Po drodze jednak, postanowiliśmy odwiedzić miejsce szczególne. Villę del Balbianello, w której to były kręcone takie produkcje, jak Star Wars, gdzie młody Anakin zabiegał o względy Padme, czy James Bond, który leczył rany właśnie tu, w willi, w filmie Casino Royale.
Miejsce to jest piękne i emanuje spokojem. Co prawda, aby tu dotrzeć trzeba odbyć 45 minutowy spacer pod górę, ale zdecydowanie polecam. Warto podziwiać te piękne i zadbane ogrody, oraz przechadzać się w cieniu drzew tymi samymi alejkami co bohaterowie gwiezdnej sagi, czy sam agent 007. Ogrody są bardzo zadbane. Wstęp kosztuje zaledwie kilka euro, nie jest więc drogo, a wspomnienia i zdjęcia zostaną z nami na zawsze.
Można też, jeśli ktoś ma zasobniejszy portfel, wynająć lokalnie niewielką łódkę, która przywiezie nas do wspomnianej willi od strony jeziora. Wtedy nie musimy wspinać się pod górę ani pocić w promieniach słońca. Po prostu, łódka podpływa i wysiadamy sobie komfortowo. Nie próbowaliśmy tej opcji, bo nasze auto czekało na nas nieopodal, więc nie wiem, ile taka przyjemność kosztuje. Być może następnym razem kiedy odwiedzimy Como, zdecydujemy się na rozwiązanie łódkowe, a nie samochodowe.
Dalsza droga…
Po kilku godzinach jazdy dotarliśmy do celu naszej wyprawy. Pokonując wiele setek kilometrów i ładując się tylko na Superchargerach Tesli, oczywiście za darmo. Nasz apartament znajdował się w kompleksie budynków French Riviera Condo. Właścicielka to przemiła osoba, mieszkająca w Kanadzie, jednak będąca cały czas do dyspozycji swoich gości.
Sam apartament był bardzo dobrze wyposażony i czysty. Miał spory salon, bardzo dobrze wyposażoną kuchnię, dwie toalety jedna w dużej i wygodnej łazience z naprawdę dużym prysznicem. Była też osobna sypialnia i najważniejsza dla nas rzecz, czyli taras z pięknym widokiem na morze i port jachtowy. Cała marina była bardzo fajnym miejscem z mnóstwem knajpek i dobrze zaopatrzonym sklepem.
Tesla stanęła w garażu podziemnym, nie smażąc się przez cały dzień w upalnym słońcu, które potrafiło się tu dać we znaki podczas dnia. Zamknięta na klucz i bezpieczna. Czekała na to, aby wozić nas po Lazurowym Wybrzeżu, a jest tam co oglądać. Miasta takie jak Antibes, Cannes, czy Saint-Tropez, to obowiązkowe pozycje dla każdego włóczykija, lubiącego dalekie podróże.
Koniec intensywnej jazdy, czas odpocząć w promieniach słońca
Podsumowując podróż: paliwo dla naszego auta kosztowało nas całe 0 złotych. Frajda z jazdy Teslą i możliwość używania przez większość czasu opcji Autopilot, którą to opcję bardzo lubię, była to sama przyjemność. Nie liczyłem, ile czasu zabrał mi przejazd, to jest nieistotne, bo w końcu jechaliśmy na wakacje.
Założyłem więc, że będę się cieszył drogą, widokami, będziemy odwiedzać ciekawe miejsca, zatrzymywać się, jeśli nam się takowe miejsce spodoba. Robić zdjęcia i zwiedzać, jeść, pić i nie przejmować się absolutnie tym na którą godzinę zajedziemy do miejsca docelowego. W końcu to urlop i trzeba się z niego cieszyć, poznając nieznane.
Nie mamy się stresować a wręcz odwrotnie, odpoczywać.
Aha, jeszcze jedno, zegarek zostawiłem w domu. Nie sprawdzałem godziny, po prostu starałem się relaksować jak najbardziej i jak najwięcej, tak aby odpoczęło nie tylko ciało ale, przede wszystkim umysł…
Koniec części 1.