Północne Włochy, czyli sylwestrowe zakupowe szaleństwo! Część 3.

Kiedy już trochę odpoczęliśmy na miejscu, w naszym apartamencie, trzeba było rozejrzeć się nieco po okolicy. Okazuje się, że we Włoszech nie musisz jechać do typowo turystycznych miejscowości aby obejrzeć zabytkowe centrum miasta, stare i wąskie uliczki, czy piękny port. Takie rzeczy znajdziemy często w miejscach w których nie spodziewaliśmy się ich znaleźć.

UDINE, miasto spokoju i relaksu

Udine o tej porze roku jest spokojne i nieco pustawe. Nie ma tłoku ani na parkingach, ani w sklepach. Jednak najlepiej tematy zakupowe realizować z rana. Wtedy jest jeszcze mniej ludzi. Miejsc zaś do zaparkowania auta mamy wtedy do wyboru do koloru.

Na głównym placu, Piazza Matteotti byliśmy równo o 13:00, 1 stycznia 2024. Ruch o dziwo bardzo duży. Zebrało się tu sporo osób, które…. tak, siedziały w lokalnych knajpkach popijając Aperol Spritz. Knajpki były czynne i można było usiąść. Co prawda nie widziałem jedzenia na stołach, a raczej napoje i drinki, ale dla nas Polaków był to niezły szok. Przecież w Polsce, 1 stycznia, oprócz stacji benzynowych, dosłownie wszystko jest pozamykane.

Pogoda również nas rozpieszczała. Mimo, że to środek zimy, było całkiem ciepło. Założyłem samą bluzę, a temperatura wahała się podczas naszego pobytu od 12 do 14 stopni Celsjusza. No i jak widać na zdjęciach niebo było piękne, a słoneczko lekko przyświecało. Idealna pogoda na świąteczny spacer.

Spacer po czerwonym dywanie? Czemu nie…

Jedna z uliczek prowadząca do Piazza Matteotti, czyli ścisłego centrum Udine, wyłożona była i to dosłownie czerwonym dywanem, niczym we francuskim Cannes. Szliśmy więc, czując się niemal jak gwiazdy filmowe. Zadowoleni, odprężeni i szczęśliwi, że możemy pospacerować w tak pięknym otoczeniu.

Taką drogą idzie się całkiem wyjątkowo. Widać, że ten prosty zabieg spełnił swoją rolę. Dziesiątki osób właśnie na tym dywanie robiło sobie zdjęcia. Zapewne kojarząc czerwony dywan, ze wspomnianym przeze mnie wcześniej francuskim Cannes i tamtejszym festiwalem filmowym. Poczuć się jak gwiazda kina? W Udine to możliwe, nawet podczas popołudniowego spaceru:)

Polskie akcenty w Udine

Kiedy zostawiałem naszą Teslę poza obrębem starego miasta, podpinając ją do miejscowej sieci ładowania, zobaczyliśmy również dość nieoczekiwany polski akcent. Sklep firmy OKNOPLAST. Spora niespodzianka, bo we Włoszech raczej rzadko widuje się obce firmy. Włochy, jako kraj, mają dość dobrze rozwinięty przemysł i produkcję różnego rodzaju dóbr. Jest tam, szczególnie na północy, wiele firm produkcyjnych oraz fabryk.

Często jadąc do stacji ładowania, również bardzo często, sieci Supercharger Tesli, mijamy całe strefy przemysłowe. Wiele hal i budynków w rozmiarze XXL, nie opuszczonych, zaznaczam, lecz działających. Przed nimi widać zaparkowane dziesiątki aut osobowych, więc zapewne wewnątrz coś się dzieje.

To taka mała ciekawostka, odnośnie tego, że wszelka produkcja zniknęła z niektórych regionów naszego kraju. Na przykład w Lublinie, w którym kiedyś produkowano mnóstwo rzeczy, łącznie z samochodami, dziś nie zostało już prawie nic. Mamy ogromną liczbę marketów i centrów handlowych, za to prawie zero fabryk i zakładów czysto produkcyjnych. Ale dość smutku, przejdźmy dalej…

San Daniele, czyli najlepsza szynka na świcie

Jak możemy przeczytać w oficjalnych źródłach: „Prosciutto di San Daniele – to rodzaj włoskiej szynki, zbliżony w wyglądzie do szynki parmeńskiej, produkowany w 30 wioskach w okolicach San Daniele del Friuli w prowincji Udine (region Friuli-Wenecja Julijska). Wyrób posiada oznaczenie pochodzenia geograficznego Unii Europejskiej i specjalną pieczęć regionalną” – informacja z Wikipedia.

Tak więc jest to szynka wyjątkowa, ale jednocześnie, nie tylko według mojej opinii, najlepsza na świecie. Ponieważ próbowałem szynek tego rodzaju wielokrotnie i w różnych miejscach, również miejscach ich produkcji, osobiście uważam, że San Daniele jest numerem jeden. Dlaczego akurat ta szynka, zapytacie? Jest bardzo delikatna i po prostu rozpływa się w ustach, co osobiście bardzo mi odpowiada. Niektóre z szynek są nieco zbyt twarde i trzeba je zbyt długo gryźć. San Daniele to idealny balans smaku, aromatu i delikatności. Choć zaznaczam, że to tylko moja prywatna opinia. Zapewne ile ludzi tyle charakterów i tyleż kulinarnych gustów.

Poza tym w mieście takim jak San Daniele, które naprawdę nie jest wielką aglomeracją a bardziej mieściną o bardzo fajnej atmosferze, są również do kupienia inne regionalne specjały. Nie zapominajmy również o tym co bardzo lubimy, czyli lokalnych a może bardziej regionalnych winach. Friuli Wenecja Julijska to region doskonałych win białych, cenionych na całym świecie, ze szczególnym uwzględnieniem  Ramandolo i Picolit oraz Friulano. Jest oczywiście tego znacznie więcej, ale nie będziemy się rozpisywać za bardzo.

Nie samą szynką człowiek żyje

W kolejnych odwiedzanych sklepach czy „szynkarniach” zwanych tu Prosciuterriami, widzieliśmy niezliczoną ilość przysmaków. Jak to się mówi: nie samą szynką człowiek żyje:) Mamy więc znakomite pieczywo, mamy doskonałe sery, zarówno białe jak i żółte. Bardziej miękkie i kremowe lub twarde do ścierania, w typie parmezanu. Jest tego cała masa i jak zawsze mamy wielki problem z wyborem.

Co zauważyłem odwiedzając takie miejsca? Dużą ilość turystów, powiecie. Tak, to prawda. Jednak zauważyłem to, że takie właśnie miejsca odwiedza ogromna ilość miejscowych. Wchodzą i witają się z obsługą lub właścicielami. Gawędzą chwilę i robią zakupy. Odniosłem wrażenie, że muszą tu zaglądać nader często, bo zakupy są niewielkie. Robione jakby na 1-2 dni. Chleb, lub inne pieczywo, trochę sera, wędliny. Jeśli chodzi o szynkę San Daniele, to kupują jej dosłownie kilka czy kilkanaście plasterków. Czyli jakieś 10-15 dekagramów. Widocznie lubią ją jeść świeżą. W sensie kupowaną co 2-3 dni, świeżo krojoną i pakowaną w pergaminowy połyskliwy papier, który zapobiega przyklejaniu się wędliny do jego ścianek.

My kupiliśmy dosłownie 20 dag. Powiem Wam, że to było aż nadto. Obydwoje z żoną jedliśmy to przez 3 kolejne poranki, delektując się wybornym smakiem i delikatnością Prosciutto di San Daniele.

Triest, bardzo stare portowe miasto

Triest to bardzo stare i piękne miasto. Już w roku 177 p.n.e, kiedy tereny te opanowali Rzymianie, pojawiły się pierwsze wzmianki o Trieście, który wtedy był nazywany Tergeste. Bardzo dawne czasy. Miasto przez stulecia odgrywało kluczową rolę w regionie. Do dziś jest ono uznawane za stolicę regionu Friuli Wenecja-Julijska. Klimat Triestu jest stosunkowo ciepły – jest to najbardziej na północ wysunięte miejsce na Ziemi o klimacie śródziemnomorskim. Średnia temperatura stycznia wynosi ok. 6 °C, a lipca 24 °C. Lata są długie, suche i upalne, natomiast zimy łagodne i deszczowe.

Przekonaliśmy się o tym, bo będąc w mieście 30 grudnia 2023 roku, pogoda była całkiem w porządku. Jeśli chodzi o temperaturę to było jakieś 12 stopni na plusie, więc nieco tylko zimniej niż w Udine (14 stopni, jak pamiętacie). W Trieście jednak było strasznie wilgotno, więc odczuwalna temperatura była nieco niższa.

Parkowanie to prawdziwa zmora

W mieście mamy piękny główny plac, mnóstwo restauracji, część z nich z widokiem na morze. Mamy też port z niezliczoną liczbą motorówek i jachtów. Mała podpowiedź, jeśli będziecie wybierać się do Triestu pamiętajcie! Jechać trzeba jak najwcześniej. Dlaczego? Odpowiedzią jest jedno słowo: PARKOWANIE!

To prawdziwa zmora, jeśli chodzi o pozostawienie gdzieś auta. Wzdłuż nabrzeża morskiego ciągną się niezliczone parkingi. Niestety nawet w przedostatnim dniu roku, było w mieście tyle aut, że szukałem miejsca parkingowego jakieś 40-50 minut. W końcu się udało, ale musieliśmy zasuwać do ścisłego centrum dobre 1,5 kilometra.

Parkowanie to tutaj prawdziwa zmora. Ja zawsze też robię zdjęcia z każdego kąta. Chodzi o to, że lepiej mieć wgląd w numery rejestracyjne aut stojących obok. Tak na wszelki wypadek. Ważne jest też żeby, jeśli jesteście autami marki Tesla, uruchomić tryb strażnika, czyli popularny Sentry Mode. Nigdy, odpukać, nic mi się nie przydarzyło, jednak jak to się mówi: „Lepiej dmuchać na zimne”. Wszelkie systemy bezpieczeństwa i nadzoru auta mogą pomóc. Poza tym starajcie się w miarę możliwości stawiać samochód koło „wypasionych fur” jak mawiają niektórzy. Chodzi o samochody w miarę nowe i dość drogie. Daje nam to gwarancję tego, że właściciel takiego auta, przywiązuje większą uwagę do tego, aby go nie uszkodzić. Mamy więc szansę na to, że będzie bardziej uważał parkując, czy wyjeżdżając z parkingu.

Kuchnia Triestu

Spacerując dość długo po ulicach Triestu w końcu zgłodnieliśmy. Trzeba było znaleźć jakąś fajną miejscówkę, która nas nakarmi. Najlepiej, uwielbianymi przez nas owocami morza. W końcu byliśmy nad samym morzem, grzechem więc było ich nie spróbować. Wybór padł na miejsce o nazwie Adesso è Così Trattoria del Mare e Pizzeria. Miejsce przyjemne z uczciwymi drinkami w postaci Aperol Spritz, nalanymi naprawdę od serca.

Kuchnia? No cóż… mogłoby być zdecydowanie lepiej, jeśli chodzi o dania. Okazało się, że kucharzem jest pan, który chyba nie za bardzo rozumie kuchnię włoską. Dania, krótko mówiąc nie spełniły naszych oczekiwań. Owoce morza zaś, bardziej przypominały naprędce podgrzane mrożonki, niż dania na poziomie. Jedząc je niezliczoną ilość razy w różnych krajach śródziemnomorskich, potrafimy rozpoznać te naprawdę dobre i te, które trudno polecać komukolwiek.

Oczywiście nie były one tak niedobre, aby ich nie zjeść, ale do ideału sporo im brakowało. Podsumowując, miejsce przyjemne. Obsługa bardzo miła. Drinki duże i uczciwie zrobione, smakujące tak jak powinny smakować. Piękny widok na morze. I tylko ta kuchnia… zdecydowanie do poprawy. Nie martwcie się jednak. W Trieście są bowiem setki knajpek i restauracji serwujących kuchnie z całego niemal świata. Na pewno znajdziecie coś dla siebie. Warto jednak poczytać opinie i zapoznać się z tym co myślą o danej restauracji ludzie, którzy ją odwiedzili.

Włoski zamek?… tak i to z jakim widokiem

Zamek Miramare w Trieście (Castello di Miramare), położony na skraju niewielkiego cypla (z pięknym widokiem na morze), należy do najpiękniejszych arystokratycznych rezydencji we Włoszech. Budowla, otoczona ogólnodostępnym parkiem, zachwyca swoim malowniczym położeniem. Nazwa, „Miramare”, dosłownie oznacza „patrzeć na morze” lub „widok na morze”. Wiecie co? Faktycznie to miejsce jest niesamowite. Jeśli chodzi o widoki, o zadbane ogrody, o sam budynek, robiący niesamowite wrażenie.

To właśnie tu było kręconych co najmniej kilka filmów fabularnych. Między innymi sensacyjna komedia z dobrą obsadą, a mówię o „Skoku w przestworzach”, którego finał rozgrywa się właśnie w Castello di Miramare. Miejsce wyjątkowe i przepiękne. Musieli je szybko posprzątać po bałaganie, który zrobili tu podczas kręcenia filmu. Taki żarcik, oczywiście:)

Mimo tego, że zamek kazał w XIX wieku zbudować Austriak (nie byle jaki, bo sam Arcyksiążę Maksymilian I), to budowla należy do najchętniej odwiedzanych włoskich zamków biorąc pod uwagę cały kraj. Jest to więc nie lada osiągnięcie. Ale nie dziwi mnie to zupełnie. Po prostu spójrzcie na to cudo. My byliśmy zaczarowani i łaziliśmy tam chyba ze 3 godziny. To było bardzo miło spędzone popołudnie.

Czas wracać do domu. Nie tego w Polsce, jeszcze nie. Do tego, który wynajęliśmy. Mały klimatyczny apartamencik z małą kuchnią w której to moja żona robiła prawdziwe przysmaki, ale o tym w następnej części naszej opowieści.

Koniec części 3.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *