Cinque Terre, kolorowe włoskie wybrzeże, część 1.

Ten region Włoch, jest nam dobrze znany. Byliśmy tam wiele razy „przelotem” ale postanowiliśmy również zwiedzić wszystkie miasteczka Cinque Terre. Czy nam się to udało w ciągu zaledwie kilku krótkich dni pobytu? Zobaczycie sami…

Początek, jak zwykle taki sam

Jak wiecie, to Kraków jest naszym oknem na Europę. Jak zwykle więc jedziemy do naszego mieszkania w Krakowie. Tam po przespanej nocy, wcześnie rano, bardzo wcześnie, ruszamy w drogę. Wcześniej po przyjeździe z Lublina naładowałem auto, tak aby z rana ruszyć od razu w trasę. Tym razem, dzięki uprzejmości naszego partnera, czyli firmy NoSmogRent, jechaliśmy Teslą Model 3 w kolorze białym. Wersja auta to Long Range, czyli trójka z dużą baterią. Jej pojemność brutto to 82,1 kWh. Maksymalna zaś moc ładowania, to aż 250 kW.

Nie czekałem godziny, aż auto się naładuje do 100%. To byłoby szaleństwem. Aby rozpocząć nasz trip, wystarczyło nam spokojnie 90%. Ten model Tesli przy naładowaniu do 100% pokazuje zasięg prawie 560 km. Tyle w trasie oczywiście nie przejedziemy, ale można liczyć spokojnie na 400 km realnego zasięgu. Jednak jeśli czytacie i śledzicie nasze europejskie trasy, wiecie doskonale, że nie jestem zwolennikiem aż tak dużych odległości między odpoczynkiem i ładowaniem samochodu. Staram się to robić raczej co 250-300 km. To idealny dla mnie, jako kierowcy dystans. Mały odpoczynek, kawka, przerwa 20-30 minut i można jechać dalej.

Im wcześniej tym lepiej

To nasze motto. Lubimy wyjeżdżać z Krakowa wcześnie rano. Dlaczego? To proste. Właśnie wtedy jest naprawdę minimalny ruch, zarówno w samym mieście, jak i na autostradzie. Jest jeszcze ciemno i bardzo rano. Jak niektórzy mówią, to środek nocy. Może coś w tym jest, jednak adrenalina z powodu wyjazdu i tak nie daje spać spokojnie. Wyruszyliśmy więc o 4:30 rano. Kierunek i cel, to czeskie miasto Ołomuniec i tamtejszy Supercharger Tesli.

Do celu dotarliśmy równo o 7:20 rano, kiedy to podpiąłem naszą Teslę do ładowania. Jednak, kiedy auto się ładuje, jakoś trzeba wypełnić czas. Najlepiej śniadaniem. Ale nie takim zwykłym, kupionym w sklepie, czy na stacji benzynowej. Śniadaniem własnej roboty. Świeżo pieczona (poprzedniego wieczora) focaccia, włoskie wędliny, mozzarella i pesto pistacjowe. To kompozycja idealna. Możecie spytać naszych przyjaciół z którymi podróżowaliśmy podczas tego wyjazdu. Myślę, że się ze mną zgodzą w 100%. (przynajmniej tak to wyglądało, jak wsuwali polskie śniadanie z włoskich produktów:)

Naładowani i najedzeni? No to w drogę

Cel na dziś? Znany Wam i nam, doskonały i jeden z naszych ulubionych hoteli, czyli eduCARE Hotel, w miejscowości Treffen am Ossiacher See. To miejsce wyjątkowe. Ciche, spokojne, gdzie można naprawdę złapać oddech. Wyciszyć się, no i zjeść doskonałe dania w hotelowej restauracji, ale o tym później. Nasza droga biegła tradycyjnie przez Mikulov, gdzie wpadliśmy do bezcłowego sklepu, tuż obok granicy z Austrią. Później stare, dobre stacje ładowania sieci IONITY w miejscowości Pinkafeld. Dobudowano tam dwie nowe ładowarki, do czterech już istniejących. Każda o mocy 350 kW. Zaliczyliśmy też mały odpoczynek tuż przy autostradzie w Preitenegg, gdzie właśnie postawili dwie piękne i super szybkie stacje ładowania sieci BeCharge. Tam jednak się nie ładowaliśmy. Nie było takiej potrzeby a poza tym stacje nie były jeszcze uruchomione.

Hotel eduCARE, miejsce wyjątkowe

Ten hotel chwaliłem już z milion razy:) Czuję się tutaj wyśmienicie a nasze auta, którymi podróżujemy, zawsze ładują się na darmowych stacjach ładowania należących do hotelu. Dwa uniwersalne urządzenia, oraz jedna Destonation Charger Tesli, przeznaczona tylko dla aut tego producenta.

Opis hotelu, możecie przeczytać w dziale polecane noclegi Hotel eduCARE, ale o jedzeniu na najwyższym poziomie, jednak napiszę. Jedzenie to esencja każdej podróży. Oczywiście trzeba też mieć coś do popicia. W eduCARE, nie brakuje znakomitych trunków, a ich piwo, po prostu mnie zaczarowało. Jest doskonałe w każdym calu. Wyważony smak, odpowiednia temperatura, tylko cena mogłaby być nieco niższa:)

Hotelowa restauracja ma jeden mały minus. Nie wiem skąd się to wzięło, ale obsługujący nas pan był nieco… niecierpliwy. Przychodził 3-4 razy w dość krótkich odstępach czasu i widać było, że denerwuje go nasze niezdecydowanie. W końcu jednak nasz wybór padł na klasykę austriackiej kuchni.

Wiener Schnitzel z ziemniaczkami i dodatkami, do tego znakomite i zimne lokalne piwo. Czy można dostać lepszą nagrodę, po całym dniu spędzonym na autostradach Czech i Austrii? No właśnie…

Późnym wieczorem, kiedy podpiąłem naszą Teslę do ładowarki, udaliśmy się na zasłużony wypoczynek. Duża łazienka, duże łóżka, wygonie, cicho, ciepło… Warunki idealne do odpoczynku, przed kolejnym dniem spędzonym w elektrycznym aucie. Oczywiście musiałem jeszcze popracować (komputer nie stygnie nigdy:) Jednak tego późnego wieczoru miałem godnego pomocnika. Leon postanowił mi pomóc mimo późnej pory:)

Co daje szczęście z rana? Dobre śniadanie

Uwielbiam poranki w eduCARE. Są ciche i spokojne. Kiedy rano wychodzisz na zewnątrz, widzisz jak nad górami i łąkami unosi się poranna mgła. No i przede wszystkim idziesz na śniadanie, a to doznanie samo w sobie. Doskonałej jakości pieczywo. Sery i wędliny, to tutaj poezja smaku. Szczególnie lokalna szynka, dojrzewająca. Najważniejsze jest to, że można ją kroić samemu. Na specjalnej maszynie. Szynka jest słona i jednocześnie słodka, delikatna i rozpływająca się w ustach. Doskonałość – to słowo idealnie określa ten wędliniarski lokalny wyrób.

Mój kolega nakroił cały talerz, który wyglądał dość groźnie, jeśli chodzi o ilość. Jednak cały wspomniany talerz zniknął w mgnieniu oka. Łakomstwo to przywara człowieka. Przywara którą bardzo lubię:) Właśnie w takich miejscach, sam jestem chyba największym łakomczuchem. Trochę wstyd, ale co tam. Mając to wszystko w zasięgu swoich rąk, po prostu nie można się powstrzymać aby nie spróbować jak największej ilości smakołyków. A w eduCARE potrafią gotować i to zarówno na śniadanie jak i późny obiad. Dobrze, że nie bywamy tam częściej. Byłyby problemy z nadwagą… bez dwóch zdań:)

Na śniadanie zawsze podają tu same pyszności, nie wyłączając szampana (właściwie wina musującego), które można sobie zaserwować samemu w eleganckim kieliszku. Napój procentowy, oczywiście podawany jest w odpowiedniej temperaturze. Czyli dobrze schłodzony. Powiem tylko tyle… życie jest piękne!!! Choć jako wieczny kierowca mogę co najwyżej powąchać trunek. Jednak liczy się to aby moi pasażerowie byli zadowoleni od samego rana. I tak właśnie jest…

Jezioro Garda

To kolejny przystanek na naszej drodze do kolorowego Cinque Terre. Postanowiliśmy jednak pokazać naszym znajomym miejsce które zawsze kojarzymy z Gardą. Po pierwsze to miejscowość Riva del Garda, po drugie zaś, nasz ulubiony lokalny sklep. Agraria Riva del Garda. Pod tym właśnie adresem kupicie wybitne kulinarne produkty. Wina w ogromnym wyborze. Również te nalewane do plastikowych czy szklanych naczyń o pojemności od 2 do 5 litrów. Przekąski wszelkiej maści, wędliny, tak rzadkie u nas, jak na przykład doskonałe Carne Salada (to starannie wyselekcjonowane kawałki mięsa, pochodzące z najwyższej jakości udźca wołowego. Surowe mięso jest delikatnie obsypywane solą morską, aromatycznym pieprzem oraz starannie dobranymi przyprawami.) Dla mnie to poezja smaku i mógłbym to jeść codziennie. Gdyby mnie było stać:)

Zobaczcie sami. To zdjęcia z wnętrza tego sklepu. Bywamy w nim za każdym razem, kiedy jedziemy blisko Jeziora Garda. Tam po prostu czujemy się na miejscu i „jak w domu”. To tam po raz pierwszy tankowałem (dosłownie) wino do szklanego naczynia o pojemności 5 litrów. Była to przednia zabawa i niesamowity pomysł. Jednak już teraz nie można tego robić samemu. Trzeba wezwać panią z obsługi sklepu. Ona naleje Wam wybranego wina i obsłuży w miły sposób.

W Agrarii można też usiąść i zjeść. To swego rodzaju degustacja, zarówno dań, czy wyrobów miejscowych, jak i przede wszystkim win. Dostaniemy to w cenie około 15-25 euro. W zależności od naszego wyboru i zakresu degustacji. Warto to zrobić chociaż raz w życiu. Riva del Garda to miejsce, które jak wspomniałem odwiedzamy zawsze, kiedy tylko nadarzy się okazja. Czyli prawie przy każdej wizycie we Włoszech:)

Włoska przekąska z pięknym widokiem na jezioro

Jest też w Rivie miejsce, które trzeba koniecznie odwiedzić. To znajdująca się nad samym jeziorem mała budka z owocami morza. Tutejsze Fritto Misto to „must have” jeśli już znajdziecie się w tej miejscowości. Dodatkowy atut, to stacja szybkiego ładowania, znajdująca się dosłownie 40-50 metrów od małej budki z pysznościami.

Kolejny przystanek – Limone sul Garda

To właśnie tutaj postanowiliśmy spędzić noc. Nasz wybór padł na bardzo przyjemny hotel o nazwie Hotel Ilma Lake Garda Resort. To czterogwiazdkowy hotel usytuowany nieco na wzgórzu. Dzięki temu z balkonów hotelu rozciąga się nieziemski widok na całe jezioro. Pokoje są tu dość spore a na wasze auta czeka parking. Nie jeden. Możecie wybrać, jak my, parking pod dachem, lub na świeżym powietrzu, w otoczeniu oliwek. Ogród tego dość dużego i rozległego hotelu, to oaza spokoju i ciszy. Przepiękne otoczenie i piękne stare oliwne drzewa. Jest też basen, choć nie korzystaliśmy z niego. Za bardzo ciągnęło nas do miasta. Słyszeliśmy, że Limone sul Garda, to piękne miejsce. Słyszeliśmy samą prawdę…

Ruszamy do miasta

Hotel jest super. Obsługa miła a pokoje spełniły nasze wymagania. Są duże i wygodne łóżka, są duże i czyste łazienki, są wreszcie duże balkony z niesamowitym widokiem. Czego więcej do szczęścia potrzeba? Miasta… czyli pięknego i kolorowego Limone sul Garda. Nasłuchaliśmy się na jego temat, czas więc sprawdzić, czy te wszystkie zachwyty są zasłużone?

Tam jest po prostu pięknie. Wszystko w mieście jest zadbane i dopieszczone. Klimatyczne i kolorowe uliczki z oplatającymi budynki Bugenwillami. Wszędzie bardzo czysto. Jest tu mnóstwo sklepików a we wszystkich można dostać specjały związane z cytrynami, choc podobno nazwa miasta nie jest z nimi związana. Ale to tylko historia. Liczy się to co tu i teraz. A tu i teraz, są cytryny… dosłownie wszędzie:)

Wieczorny spacer po Limone sul Garda

Właściwie nie chciało nam się wracać do hotelu. Limone sul Garda to przepiękne miasteczko. Wszędzie pięknie, wszędzie miło i czysto. Na każdym też kroku małe knajpki, gdzie można coś zjeść lub wypić szybki Aperol Spritz. Wieczorem zaś, kiedy spacerujesz promenadą, widzisz niesamowity urok tego miejsca. Jaka jest wielka zaleta tego miasta w dniu 23 września, czyli po sezonie? Mało ludzi! To jest piękne. Wszędzie są miejsca. Na parkingach, w restauracjach i na ulicach. Jest luźno, jak na tak popularne miejsce nad Jeziorem Garda.

Po wieczornym spacerku udaliśmy się do naszego hotelu, na późny obiad. Był bardzo dobry. Duży wybór mięs, makaronów i innych włoskich przysmaków. Choć nie ukrywam, że czułem się trochę jak w opcji All Inclusive. Za którą to opcją, nie specjalnie przepadam. Jednak jedzenie było bardzo smaczne. Tu nie mogę na nic narzekać.

Mieliśmy tu zjeść danie wyjątkowe. Niestety nie udało nam się to. Jest ono podawane w jednej restauracji w Limone. Nie martwcie się jednak. Moja żona zrobiła to danie już kilkukrotnie, według oryginalnego włoskiego miejscowego przepisu i rzeczywiście, tak jak mi obiecywała. Jest ono zaskakujące, niecodzienne i przesmaczne, jeśli się tak w ogóle można wyrazić:) Opiszę je już wkrótce w naszym kulinarnym kąciku. Pamiętajcie, że wyróżnikiem tego wytrawnego dania, będą borówki amerykańskie. Tak, wiem że to dziwne ale zaufajcie mi. To prawdziwe mistrzostwo świata!!!

Śniadanie i jedziemy dalej

Kiedy jesteś we Włoszech, na śniadanie najczęściej podają coś na słodko. W hotelach również na słono. Jednak obserwując niektórych bardzo znanych szefów kuchni, czasami przychodzą mi do głowy dziwne pomysły. Co zastałem, kiedy zszedłem na śniadanie w naszym hotelu? To co zazwyczaj można dostać do zjedzenia w 4* hotelu nad Jeziorem Garda.

Słodkości we włoskim stylu, plus typowo brytyjsko-niemieckie smakołyki. Jednak ja postanowiłem stworzyć coś niezwykłego. W moim mniemaniu oczywiście:) Były to placki typu amerykańskich pancakes w połączeniu z chrupiącym bekonem, polane uwaga… miodem! Nieoczywiste ale jakże pyszne połączenie. Szczególnie, że miód pochodził ze świeżego plastra ustawionego na środku sali. Można było podejść i nałożyć sobie porcję prosto z całego plastra, wyjętego z pszczelego ula. Niesamowite i bardzo ożywczo-odkrywcze. Do tego oczywiście espresso doppio, czyli włoska kawa w najlepszym możliwym wydaniu. To, jakbyście pili esencje kawy. Gęstą, mocną, aromatyczną i dającą niesamowite uczucie zadowolenia.

Po śniadaniu pora ruszać do naszej bazy wypadowej

Kiedy zjedliśmy pyszne i pożywne śniadanie w naprawdę fajnym hotelu, ruszyliśmy w dalszą drogę. Jednak zanim trafimy w objęcia włoskich autostrad, chcieliśmy rzucić okiem po raz ostatni na piękne Jezioro Garda. Mieliśmy szczęście, bo nad samym jeziorem, dosłownie rzut beretem od naszego hotelu, znaleźliśmy wielki i naprawdę porządny parking. Mało tego, stała na nim również stacja ładowania elektryków. Zwykły słupek z którego nasza Tesla pobierała równe 11 kW mocy. Właściwie mieliśmy około 90% stanu naładowania naszej baterii, ale mimo wszystko podpiąłem auto, aby wykorzystać czas spędzony na robieniu zdjęć i na małym spacerze wzdłuż jeziora. Zawsze staram się stosować zasadę ABC, czyli Always Be Charged – zawsze bądź naładowany. Dlatego staram się wykorzystywać sytuację i czas w którym my jesteśmy zajęci, a auto po prostu na nas czeka.

Parking jest ogromny, niestety płatny. Nawet jeśli ładujecie swoje auto, nie zwalnia to Was, jak w niektórych innych miejscach, od tego żeby zapłacić za ten parking. Na szczęście nie siedzieliśmy tam zbyt długo, bo trzeba było ruszać w dalszą drogę…

Jednak o tym przeczytacie w kolejnej części wyprawy na kolorowe włoskie wybrzeże.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *