Koniec pierwszej części mojej opowieści to przejazd przez tunel Sveti Rok, który stanowi istną granicę między dwoma światami, średniej lub bardzo złej oraz dobrej i słonecznej pogody.
Dalsza droga to już chorwacka ziemia. Jedziemy prościutko na Półwysep Peljesac. Przez opóźnienie na granicy Słoweńsko-Chorwackiej, cztery godziny stania, w drugim roku pandemii, w końcu można było przemieszczać się w miarę bezpiecznie i z mniejszymi zakazami niż na początku. Skutkowało to tym, że my jechaliśmy do Chorwacji, razem z milionem naszych rodaków. Jednak po szczęśliwym przekroczeniu granicy, poszło jak z płatka.
Chorwackie autostrady są naprawdę najwyższej jakości. Można bez przeszkód śmigać i to dość szybko. Policja w tym akurat kraju zareaguje, ale jeśli jedziecie autostradą powyżej 145 km/h. Do tej prędkości nie będą Wam zawracać głowy. Informacja ta pochodzi od osoby mocno związanej z Chorwacją i półwyspem Peljesac😊.
Dalsza droga
Niestety nocne ładowania, przez graniczne opóźnienie, trochę się ciągnęły, ale miały też duży plus. Mniej aut na autostradzie, mniej ludzi na ładowarkach, cisza i spokój, i możliwość zrobienia Ginu z Tonikiem na stacji podczas ładowania. Niestety znów nie dla mnie. Kierowanie autem zobowiązuje, choć człowiek czuje nieodpartą chęć, po kilkunastu godzinach jazdy. Niestety bezpieczeństwo i przepisy wykluczają takie przysmaki podczas jazdy autem.
W końcu o 3 w nocy udało nam się dojechać do miasta Orebic, na półwyspie Peljesac, gdzie mieliśmy wynajęty dość duży apartament. Nasz mały piesek Leon dzielnie zniósł trudy podróży, był tak grzeczny i posłuszny, że do dziś jesteśmy pełni podziwu dla naszego małego przyjaciela…Aha, Budweiser pity o 3 w nocy smakuje wybornie…ale nie Leonowi, on pił tylko wodę😊.
Rano, kiedy obudziłem się, powitało nas piękne słońce i lekka bryza wiejąca od morza. Uliczka na której znajdował się masz apartament była spokojna, z małym miejskim ruchem. Stały przy niej głównie domki jednorodzinne. Apartament był przyjemny w stylu późnego Gierka, jak mawia mój znajomy, jednak było nam wygodnie, 90 metrów kwadratowych, taras z dużym stołem, a na dole miejsce dla Tesli.
Poranne zakupy i poranne łupy widzicie na zdjęciach. Było pysznie, świeżo, średnio drogo. Ceny w Chorwacji niestety nie należą do najniższych. Ale gdzie dziś jest tanio? No właśnie…
Osłonięte czymś w rodzaju bluszczu. Auto miało dobre warunki stojąc w cieniu. A słońce w Chorwacji, uwierzcie mi, potrafi dać się we znaki. Ale właśnie dlatego kochamy ten kraj. Śniadanko w stylu „co mamy dajemy na stół”, już z pobliskiego sklepu, zdało egzamin rewelacyjnie, a gorąca kawa z rana postawiła wszystkich na nogi. Wybór wędlin, świeże chorwackie pomidory, ser, świeży chleb. Wakacje to piękny czas!!!
Pierwszy spacer, dla rozeznania terenu
Okazało się, że nad morze mamy jakieś 200 może 300 metrów, bardzo blisko. Kiedy, szedłem ulicą w dół, dosłownie 30-40 metrów od naszego apartamentu moim oczom ukazała się stacja szybkiego ładowania sieci ELEN. Brawo!!! Pomyślałem.
Koledzy z Tesla Club Chorwacja pisali mi o tej sieci. Elen to Chorwacki operator z mnóstwem ładowarek w całym kraju. Również przy autostradach. Warto założyć u nich konto. Wystarczy aplikacja mobilna, nie potrzebujecie żadnych kart RFID. Pełnia szczęścia. Blisko i za darmo, wtedy jeszcze sieć Elen nie pobierała opłat za ładowanie, zmieniło się to w styczniu 2023 roku.
Samo miasta Orebic to ciągnąca się tuż nad morzem miejscowość z dużą ilością sklepów, piekarni, w których można zakupić na przykład „welikiego francuza” czyli ogromną bagietkę, smakującą rewelacyjnie, kiedy przyniesiecie ją jeszcze ciepłą do domu. Sklepy, te największe umiejscowione są przy wyjeździe z miasta. Jest ich tam 3 w tym jeden nowo otwarty.
Są dobrze zaopatrzone, jednak po oliwę i wino polecam pójść do pobliskiego małego sklepiku, a właściwie punktu winiarskiego, gdzie miła Pani naleje nam wino w zależności od upodobania, czerwonego zwanego tu Plavac Mali, wytrawny i całkiem zacny trunek, lub białego, mi najbardziej smakował biały Posip. Był szczególnie dobry, schłodzony i podany z sałatką z ośmiornicy. W Konobie Babilon, niedaleko głównej ulicy, potrafią podać to zestawienie w sposób idealny…
Sałatka była podana na zimno, tak jak i wino😊. Było wybornie, spokojnie i w końcu mogliśmy usiąść z żoną i odpocząć po trudach podróży. W końcu błyskawice, burze, grad i wiatr, który ścigał nas przez Austrię i Słowenię zostawił w nas nieco stresu i kiepskich wspomnień. Orebic i lokalne jedzenie oraz doskonałe miejscowe wina, miały ten stan zmienić. Uspokajając nas i relaksując.
Chorwackie wybrzeże jest przepiękne, urzekające, drogi bardzo malownicze, ale jednocześnie dość wąskie i niebezpieczne.
Używanie Autopilota raczej zalecałbym, na tych bardziej głównych trasach i autostradach. Lokalne drogi, to raczej jazda przy użyciu rąk i z dużą dozą uwagi. Właśnie na tych lokalnych drogach możemy znaleźć niezliczoną ilość winiarni, gdzie można nie tylko kupić miejscowe wyroby, czy to butelkowane, czy w większych najczęściej 3 litrowych opakowaniach, wtedy jest taniej, ale dodatkowo można zdegustować takie wina jak Plavac, Postup czy mający lekko czekoladowy posmak Dingac. Chorwaci doskonale potrafią robić wina.
Są one zrównoważone, niezbyt kwaśne, co doceniają szczególnie Panie i mają wyczuwalne nuty aromatu różnych owoców lub czekolady jak wspomniany Dingac. Znakomite wino. Do takich trunków polecam spróbować miejscowej kuchni. Niezapomniane wrażenia to wizyta w miasteczku Loviste, małej mieścinie na końcu Półwyspu Peljesac. Wybraliśmy się tam za radą naszego znamienitego globtrotera i smakosza Roberta Makłowicza.
Wyśmienita Peljeska kuchnia
Właściciel Barsy, bo tak nazywa się jedna z najlepszych chorwackich restauracji w jakich byłem, to siwy starszy pan. Przemiły i skory do rozmowy. Usiadł z nami przy stoliku, sam wypytał, na co mamy ochotę, po czym zlecił przygotowanie dań kuchni, ale za ostrygi zabrał się osobiści, wyciągając je bezpośrednio z wody za naszymi plecami. Otworzył je sprawnym ruchem, po czym podał nam osobiście na lodzie z odrobiną cytryny. Po chwili na stole pojawiły się sałatka z ośmiornicy, tym razem na ciepło, oraz podawane tylko tu, biorąc pod uwagę cały Peljesac, krewetki w lekkiej panierce z.. tak z majonezem.
Połączenie nieco dziwne, ale uwierzcie mi, po prostu doskonałe, szczególnie z miejscowym dobrze schłodzonym winem. Cóż mogę dodać. Piękne otoczenie, zatoczka, stolik nad samym morzem, znakomite jedzenie, jeszcze lepsze wino, ostrygi prosto z wody. Happy Days…
Na odwiedzeniu Loviste i wizycie w Konoba Barsa, zakończę drugą część chorwackiej opowieści. Nie chcę, aby teksty były za długie, lepiej podzielić to na więcej odcinków, będzie to łatwiejsze do przeczytania. W dalszej kolejności odwiedzimy Ston, gdzie kupimy „najbolią” czyli najlepszą sól na świecie, według miejscowych Chorwatów, oczywiście.
Będziemy też w Dubrovniku, gdzie podpowiem Wam jak naładować auto i parkować przez 3 godziny prawie za darmo… 😊.
c.d.n… koniec części 2.