Apulia, włoska kraina jak z marzeń, część 2 – droga.

Następnego dnia po pysznym austriackim śniadaniu z szampanem (nie dla kierowcy oczywiście) ruszyliśmy, aby osiągnąć naszą drugą destynację noclegową. Jazda z Polski do włoskiej Apulii to kawał drogi i to dosłownie. My jadąc raczej relaksacyjnie i wypoczynkowo, nie pędzimy jak szaleńcy a raczej jedziemy spokojnie, aby jak najwięcej po drodze zwiedzić i zobaczyć. Oczywiście zbieram również mnóstwo materiałów takich jak zdjęcia, filmy i notatki, dzięki którym później, mogę opisać to co widzieliśmy po drodze.

Kolejny nocleg był już na włoskiej ziemi.

Miejscowość położona nad samym morzem o nazwie Pineto. Hotel ma chyba nazwę nawiązującą do nazwy miasta, Hotel La Pineta. Położony przy bocznej i dość spokojnej uliczce z parkingiem, choć niewielkim. Wejście do hotelu znajdowało się jednak przy głównej ulicy. Tam panował zdecydowanie większy ruch. Jest to hotel, który cóż, mimo przyjemnego personelu i miłych właścicieli, okazał się niezbyt szczęśliwym wyborem. Ale o tym później.

Sama droga z Austrii do Włoch przebiegała bez żadnych problemów, a autostrada, którą już dawno nie jechałem, została w wielu miejscach poszerzona i wyremontowana. Okolice Wenecji, to już zdecydowanie lepsza i szybsza jazda niż jeszcze kilka lat temu. Oczywiście są odcinki, szczególnie przed większymi miastami, kiedy mamy trochę tłoku na drodze, ale jeden zjazd do wspomnianej większej miejscowości rozwiązuje problem i znów robi się zdecydowanie luźniej. Pod tym względem widać, że północ Włoch zrobiła duży krok w przód, a jazda odnowionymi odcinkami autostrad zdecydowanie należy do przyjemnych.

Trasa z austriackiego hotelu do włoskiego, czyli La Pineto liczyła nieco ponad 730 km. Cała jazda zajęła nam równo 9 godzin. Wyjechaliśmy o godzinie 8:00 a na miejscu, czyli w hotelowym pokoju byliśmy o godzinie 17:00. Oczywiście jechałem w swoim relaksacyjnym stylu, podziwiając często piękne widoki. Zatrzymaliśmy się również na małe zakupy, no i oczywiście na ładowanie auta.

Infrastruktura na piątkę z plusem

Pierwsze ładowanie to bardzo przeze mnie lubiana sieć IONITY, czyli miejscowość Monselice. Niestety żona miała lekki żal o to, że wybrałem stacje w totalnie smutnej i jakby opuszczonej okolicy. Ładowarki ukryte były za stacją benzynową o której zdaje się klienci zapomnieli całkowicie. Widok trochę jak z post apokaliptycznego filmu, jednak IONITY zadziałało wzorowo i szybko mogliśmy pojechać dalej.

Kolejny przystanek to Fano – Bellocci. Tu mieliśmy więcej szczęścia, bo było tu centrum handlowe, choć nieco rozciągnięte obszarowo. Za to stacja operatora EWIVA o mocy 300 kW, sprawiła się znakomicie. Nasza Tesla rozpoczęła dziarsko od mocy 188 kW, czyli bardzo przyzwoicie. Później została sama a my z Leonem, czyli naszym małym psem podróżnikiem, zajęliśmy się zwiedzaniem okolicy.

Sieć „Free to X” rządzi na włoskich autostradach

Ostatnie ładowanie to uwielbiana przeze mnie sieć „Free to X”. Ładowarki te są ustawione co kilkadziesiąt kilometrów (najczęściej to 40-60 km) od siebie, na stacjach benzynowych, które posiadają bardzo dobrą infrastrukturę. Można na nich znaleźć smaczne jedzonko we włoskim stylu i oczywiście niezrównaną włoską kawę. 

Stacje ładowania tego operatora są zasilane w 100% zieloną energią i zawsze mają konfigurację 2 x Hypercharger o dużej mocy od 180 do 300 kW, plus jedna stacja mniejszej mocy ze złączem CHAdeMO, zazwyczaj jest to 60 kW. Szybkie stacje posiadają zaś po dwa złącza CCS.

Będąc ostatnio we Włoszech kilkukrotnie, nie musiałem nigdy czekać w kolejce do ładowania. Wbrew pozorom Włosi, którzy podróżują dużo, na moje szczęście, częściej robią to autami spalinowymi niż elektrykami. Choć przyznać trzeba, że na włoskich drogach i autostradach przybywa elektrycznych aut. Często spotykam się tam również z osobami, które takie auto nabyły, po czym przyjechały się naładować na szybką stację, nie mając o tym zielonego pojęcia.

Nie miały żadnej aplikacji ani karty RFID. Były przekonane, że ładowanie auta odbywa się tak, jak tankowanie benzyny. Choć wszystko zmierza w tym kierunku, bo według unijnej dyrektywy, obecnie stawiane stacje musza być wyposażone w terminal płatniczy, zapewne jeszcze chwile potrwa, zanim znajdziemy takowe terminale na wszystkich stacjach, wszystkich operatorów. Nasze ostatnie ładowanie w Campofilone było celowym działaniem, po to, aby na drugi dzień mieć zapas energii do jazdy od samego rana. Bez potrzeby szukania stacji ładowania.

Pineto, położone nad samym morzem

Po przyjeździe do miejscowości Pineto pojechaliśmy prosto do naszego hotelu. Mieliśmy pokój z widokiem na morze, ale nieco bocznym widokiem. Parking dość ciasny i tuż przy budynku. Właściciel niezwykle miły i mimo, że właściwie nie potrzebowałem się ładować to skorzystałem z jego propozycji podpięcia się do ukrytego w ścianie źródła prądu. 11 kW było aż nadto wystarczające, niestety do 90% potrzebowałem zaledwie kilku procent doładowania, za co rzeczony jegomość skasował na drugi dzień rano 20 euro.

Uważajcie na takie propozycje, bo mogą być kosztowne. Nie zorientowałem się na czas, więc jeśli nie musicie, nie ładujcie się w tym hotelu lub ustalcie kwotę z góry. Ja popełniłem błąd, przed którym Was przestrzegam, gdybyście zawitali do wspomnianego hotelu. 

Samo miasto Pineto jest bardzo przyjemne. Sporo tu restauracji, choć otwartych od dość późnych godzin, jak 19:00 czy 19:30. Warto jednak zaczekać, przynajmniej w tej jednej w której byliśmy my z żoną. To niezapomniane wrażenie kulinarne, mimo że dania były proste. Wykonane jednak z dbałością i największą kulinarną wiedzą.

Rewelacyjna miejscowa kuchnia, czyli restauracja Locanda D’Annunzio

Moje Fritto Misto, uwielbiam to danie i jem je tak często, jak tylko mogę, to prawdziwy majstersztyk. Idealna proporcja mięsa, czyli owoców morza w tym ryb, do panierki, która była lekka i cieniutka. Wszystko delikatnie doprawione samą solą. To danie okazało się niebem w gębie i absolutnym strzałem w dziesiątkę. Moja lepsza połowa również zażyczyła sobie coś z owoców morza, ale z dodatkiem makaronu, choć w nietypowej i rzadko spotykanej formie. Danie o wdzięcznie brzmiącej nazwie „Maltagliati fatti in casa al Sughetto di Scampi” było również przyrządzone z dbałością o szczegóły.

A smak? Cóż… talerze zostały prawie wylizane do czysta:) Tak właśnie smakuje włoska kuchnia, jeśli trafimy pod odpowiedni kulinarny adres. Cały posiłek ze starterem w postaci oliwy i pieczywa, dwóch dań i pół litra domowego wina kosztował niecałe 50 euro. Moje Danie kosztowało 15 euro, a Scampi żony tylko 13 euro. Przyznacie sami, że to niewiele, jak na taką jakość, w takim miejscu. Ogólnie, jak na dwie osoby to dobra cena.

Wypadek wcale nie taki mały

Jak napisałem hotel nie zrobił na nas zbyt pozytywnego wrażenia. Zdzierstwo za ładowanie. Na auto stojące dosłownie 5 metrów za naszą Teslą w nocy spadł kawałek gzymsu z budynku, dość poważnie uszkadzając pojazd. Zbita szyba, uszkodzona maska, nie wyglądały zbyt ciekawie, kiedy zszedłem rano, aby podstawić Teslę bliżej wyjścia w celu zapakowania naszych bagaży. Właściciele auta na pewno nie byli szczęśliwi, kiedy rano zobaczyli w jakim stanie znajduje się ich samochód.

Hotelowy pokój był czysty, ale dość ciasny. Łazienka nie za wielka, ale przyzwoicie wyposażona. Był tam prysznic i bidet oraz toaleta. Generalnie powiem tak. Jeśli będziecie w okolicy poszukajcie najlepiej innego hotelu (brutalna prawda oparta tylko na naszych odczuciach z pobytu), ale koniecznie odwiedźcie restaurację Locanda D’Annunzio, mieszczącą się przy ulicy Via Gabriele d’Annunzio 1, w mieście Pineto. Miła obsługa, zabawny i pozytywnie zakręcony właściciel, oraz rewelacyjne jedzenie. No a całości dopełnia zacne białe wytrawne Vino della Casa, czyli nic innego jak domowe wino. Pamiętajcie – to punkt obowiązkowy pobytu w Pineto.

Czas ruszać do Apulii

Po pobudce następnego dnia, zjedliśmy śniadanie głównie na słodko, czyli we włoskim stylu. Niestety jak możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej, gofry, czy inne słodkie babki, to nie to czego oczekiwałem, choć śniadania na słodko lubię. Nie pomogła nawet doskonała włoska kawa.

Został niesmak i niestety w tym miejscu, już raczej nie zagościmy. Choć zaznaczam, że to tylko nasza opinia i odczucia, które nie muszą się pokrywać z opiniami innych gości. Po zasłodzeniu swoich organizmów do granic szaleństwa, ruszyliśmy w dalszą drogę. Dodam, że z nieukrywaną ulgą. Nieco obawiałem się o auto, kiedy stało blisko budynku. Nie zawsze trafiamy w 10 z noclegami. Jednak również w takim przypadku, musimy Was o tym fakcie rzetelnie poinformować. Nie jest to miłe dla takiego obiektu, ale jak nauczyło nas doświadczenie 30 lat podróżowania po różnych krajach, 90% sukcesu to obsługa i dbanie o gości. Tu niestety nie odczuliśmy tego. Jak napisałem wcześniej, niby było miło i grzecznie ale czegoś zabrakło.

No i te 20 euro za ładowanie, było już totalnym przegięciem. Nie to żeby była to duża kwota, ale nie została ona uczciwie rozliczona. Raczej było to dla nas duże zaskoczenie. Dziś pewnie bym się spierał z właścicielem obiektu, jednak wtedy, spotkałem się z takim czymś po raz pierwszy. Człowiek uczy się na błędach. Obecnie, kiedy gdzieś mam podpiąć auto do ładowania, obowiązkowo wcześniej dowiaduje się jakie panują w tym zakresie warunki, jaka jest opłata i jak długo można zajmować stację ładowania. Dopiero wtedy decyduję o tym, czy się ładować, czy raczej użyć innych opcji, jak publiczne stacje ładowania.

Kolejny dzień jazdy doprowadzi nas już do przepięknej Apulii. Miejsca wyjątkowego, do którego chętnie bym wracał i to nie jednokrotnie, jeśli tylko miałbym taką okazję…

Koniec części 2.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *