Kiedy opuściliśmy piękny i zabytkowy Wiedeń, kierunek mógł być tylko jeden. A było nim oczywiście Monachium.
To liczące prawie 1,5 miliona mieszkańców miasto jest stolicą Bawarii. Jest tu mnóstwo pięknych miejsc, ale jest też coś co jest ważne dla nas Polaków. To klub sportowy, bardzo znany, a mowa o Bayernie Monachium, gdzie swoje tryumfy świecił nasz Robert Lewandowski. Piłkę czuć tu na każdym kroku.
Piwo to niemiecka specjalność
Jednak Niemcy mają jedną miłość większą od piłki nożnej. Chodzi a jakże o piwo. Piwo, które jest tu wręcz wyborne. Ważone według starej receptury. Przez ponad 500 lat niemieckie prawo czystości zapewniało jasno uregulowane składniki: wodę, słód, chmiel, drożdże – i nic więcej . Wszystko inne nie jest piwem. To zupełnie inne podejście niż na przykład w Belgii, gdzie znajdziemy piwa śliwkowe, wiśniowe, czy mandarynkowe. Dla Niemców to wszystko owocowe napoje, które nie mogą absolutnie być nazywane piwem.
Niemcy to drugi na świecie po Czechach naród, pijący naprawdę dużo piwa. Rocznie niemiecki fan złotego trunku wypija aż 110 litrów piwa.
Miejsce wyjątkowe
Po drodze jednak do Monachium postanowiliśmy zahaczyć o jeszcze jedną piękną atrakcję. Jest nią Hallstatt. To malownicze miasteczko położone jest jeszcze w Austrii. Hallstatt jest położone w malowniczej kotlince, tuż nad brzegiem jeziora Hallstätter See. Otoczone górami, przepięknie położone. Spokojne i nieco senne, chyba, że wpadniecie na wycieczkę z Japonii czy Chin:) Wtedy cała sytuacja się zmienia, a wszyscy są ożywieni, szczególne turyści ze wspomnianych krajów.
Samo miasteczko zapewnia mnóstwo atrakcji, szczególnie kulinarnych. Jest tam mnóstwo knajpek, serwujących lokalne dania. Oczywiście spróbowaliśmy tutejszych sznycli, które może nie były tak doskonałe jak te z Wiednia, ale faktycznie były naprawdę bardzo dobre. Wracając do Hallstatt i turystów z Chin, Azjaci postanowili odwzorować u siebie to jedno z najpiękniejszych miasteczek Europy. Znajduje się w prowincji Guangdong. Odwzorowanie tego miejsca trwało rok i kosztowało 940 milionów dolarów. Cóż, mieć kasę, to móc. Podobno pieniądze szczęścia nie dają, jednak chyba nie do końca się z tym zgodzę:)
Piękne widoki to tutaj standard. Co ważne one się nigdy nie nudzą. Można stać godzinami i patrzeć na to co znajduje się dookoła.
Po takich doznaniach, wsiedliśmy w nasz Model X i ruszyliśmy w dalszą drogę. Samo miasteczko zwiedzaliśmy na piechotę, zostawiając samochód na ładowarce na obrzeżach miasteczka. Znalazłem tam dwie stacje AC i mogłem ładować się mocą 11 kW. Spotkaliśmy nawet Teslę Model S z Polski, z bardzo miłymi pasażerami, którzy również postanowili zobaczyć to malownicze austriackie miasteczko.
Kierunek Monachium… już bez żadnych przystanków:)
Nocleg, ale nie w Monachium
Nocleg w Monachium w trakcie Oktoberfest? Zapomnijcie! To jak szukanie igły w stogu siana. Nie dość, że będzie bardzo drogo, to jeszcze bardzo ciężko znaleźć coś sensownego. Tym bardziej kiedy jedziecie autem elektrycznym. My zdecydowaliśmy się na nocleg w bezpiecznej od Monachium odległości. 68 km, to blisko zarówno dla auta, jak i podmiejskiej kolei. Właśnie z tego środka transportu skorzystaliśmy za radą naszych gospodarzy z hotelu w którym spaliśmy. Do naszej dyspozycji oddano również miejsce parkingowe z punktem ładowania. Co prawda było to tylko gniazdo siłowe o mocy 11 kW, ale to w zupełności wystarczy aby rano, samochód był naładowany do pełna. Co do ceny, bo musimy tu niestety zapłacić za ładowanie, cena wynosi 10 euro. Całkiem niewiele. Jednak pamiętajmy, że obecnie ceny mogły ulec zmianie. Zanim więc się naładujecie, koniecznie zapytajcie ile to będzie kosztować. Czasami hotele, choć rzadko, żądają zbyt dużych kwot. Taniej więc będzie naładować Waszego elektryka, na przykład na Superchargerach Tesli, jeśli będziecie podróżować autem akurat tej marki.
Nasz hotel z możliwością ładowania
Hotel nazywa się Hotel&Boarding House Schlosserwirt. To spokojne miejsce, przy jednej z głównych uliczek miasteczka o nazwie Mering. Na przeciwko jest rewelacyjna piekarnia, i od rana unoszą się zapachy świeżo wypiekanego pieczywa. Można tam zjeść świeżo przyrządzane kanapki na słono, jak również niezliczoną ilość słodkich przysmaków. Naprawdę polecam.
W recepcji miła Pani doradziła nam, aby nie jechać do Monachium samochodem. Po pierwsze, będzie problem z parkowaniem. Po drugie, zdarza się, że samochody zaparkowane na przykład przy ulicach, mogą doznać uszczerbku na zdrowiu, tak to określmy. Podobno zdarzały się takie przypadki. No cóż, czasami zbyt duża ilość piwa, potrafi nieco namieszać w głowie amatora tego trunku. Potem już tylko brawura i samochód może zostać uszkodzony. Czasami nawet nie wiadomo, kto i kiedy to zrobił. Tak więc w ramach bezpieczeństwa Tesla została w podziemnym hotelowym garażu, a my zapoznaliśmy się bliżej z niemiecką koleją. Notabene bardzo czystą i wygodną.
Oktoberfest to istne szaleństwo
Tylu ludzi w jednym miejscu nie widziałem chyba nigdy w życiu. Okazuje się że amatorów piwa nie brakuje na całym świecie. Słychać było tu Skandynawów, Japończyków, Polaków, oraz wiele innych narodowości, które musiałbym tu długo wymieniać. Miałem wrażenie jakby cały świat zjechał się do Monachium, aby posmakować złotego trunku.
Na głównym placu rozstawionych było mnóstwo wielkich, naprawdę wielkich namiotów, wypełnionych szczelnie ludźmi. Siedzieli oni przy niekończących się stołach i śpiewali. Oczywiście popijając kolejne kufle doskonałych piw.
Zdradliwe kufle
Uważajcie, bo na Oktoberfeście kufel piwa, nie jest zwykłą miarą. Te kufle są ogromne, 1 litrowe. Więc kiedy opróżnicie 2 czy 3 takie, często już szumi człowiekowi w głowie. I to dosłownie. Widok młodych dziewczyn leżących na błoniach terenu, i śpiących w środku dnia to normalka. Dla nas było to nieco gorszące i mam na ten temat swoje zdanie, jednak tu, taki właśnie widok nie był niczym niezwykłym jak się okazuje. Są tu też wydawane ostrzeżenia co do ilości wypitego piwa. Ponieważ jest to piwo szykowane specjalnie na tą okazję jest ono nieco mocniejsze od tych znanych ze sklepów, które można kupić w butelce.
To jakby „Special Edition” piw. Wyjątkowo dobre, wyjątkowo zimne, i na pewno wyjątkowo zdradliwe, jeśli chodzi o działanie na nasz organizm. Dlatego zaleca się porządną porcję lokalnego jedzenia, zanim zaczniemy pić. Kiełbaski? Proszę bardzo. Bigosy? Jak najbardziej. Wielkie i smaczne golonki? W każdej ilości.
Po przyjęciu takich „przekąsek” można przejść do degustacji piwa. Panie kelnerki, które Was obsłużą są znane na cały świat. Potrafią wziąć w ręce 10 czy nawet 12 takich wielkich i ciężkich kufli. Nie wiem jak one to robią, ale wrażenie jest ogromne. Sam chyba prędzej bym wszystko pobił, niż doniósł taką ilość szkła i piwa do klientów. One robią to z uśmiechem na twarzy i jakby od niechcenia.
Ubiór to rzecz ważna
Kapelusz rzecz obowiązkowa, no i koszula w kratę. Trzeba się zgrać z „lokalsami”, choć i tak wyglądaliśmy jak turyści:) Ważna jednak była super atmosfera, super jedzenie i nieziemsko dobre piwo. Najbardziej smakowało mi piwo Hofbraur Oktoberfestbier. Znakomity trunek, w każdym calu. Niestety szkoda, że z wiekiem, człowiek ma coraz mniejsze możliwości spożywania takich rzeczy. Jeden, maksimum dwa takie kufle i właściwie nie mamy już miejsca na nic. Skorzystanie z toalety, niestety nie ratuje sytuacji. jesteśmy po prostu pełni do granic możliwości. Cóż, szkoda, ale wrażenia zarówno te smakowe jak i estetyczne pozostaną na długo w naszej pamięci.
Czas powrotu
Po tak miło spędzonym czasie, zjedzeniu bawarskich specjałów, i wypiciu sporej ilości lokalnych i nie tylko trunków piwnych, czas pomyśleć o powrocie. Jednak kiedy jedziesz przez Bawarię, znajdujesz ciekawe miejsca, jak na przykład browary. Niektóre są zwykłe i nudne, ale są tez prawdziwe perełki. Jak browar Kuchlbauer Hundertwasser w Abensberg. Browar o niespotykanej architekturze, browar sprzedający i produkujący doskonałe piwo. Co prawda nie mogłem go od razu skosztować, jako kierowca. Jednak postanowiłem zrobić sobie całkiem uczciwy zapas tego złotego trunku.
Jak widzicie przedni bagażnik Tesli Model X, pomieści całkiem sporo:) Cóż, w końcu przyjechaliśmy na Oktoberfest, więc wyjazd z tego miejsca bez porządnego zapasu piwa, byłby co najmniej wielkim niedopatrzeniem. Do czego absolutnie nie mogłem dopuścić. Pojazd zapakowany, można ruszać w drogę powrotną…
Droga powrotna przebiegała bez problemów. Auto ładowaliśmy tylko i wyłącznie na Superchargerach Tesli, Model X posiadał dożywotnie darmowe ładowanie. Nie było więc sensu ładować się na innych stacjach niż te należące do Tesli. Cała podróż odbyła się więc za darmo. Jedynym kosztem było 10 euro w hotelu w Mering. Reszta ładowań nie niosła ze sobą choćby 1 euro jeśli chodzi o koszty.
Kiedy dojechaliśmy do Rzeszowa, naszym oczom ukazało się coś ciekawego na niebie. Nie nie było to UFO:) lecz to co widzicie na poniższych zdjęciach. W końcu jechaliśmy Teslą Model X…
Ciekawe zrządzenie losu. Koniec części 2 – ostatniej.