To idealne wręcz danie na niedzielny obiad. Wymaga sporo pracy, ale uwierzcie mi na słowo… warto się pomęczyć bo efekt jest niesamowity.
Składniki dania są proste. Kupujemy kotlety cielęce z kostką i lekko je rozbijamy. Marynujemy nasze mięso bardzo lekko i krótko. Na mięso sypiemy szczyptę soli dla smaku i wmasowujemy w nie starty ząbek czosnku. Jeśli lubicie czosnek możecie dać dwa ząbki. Dodajemy też dla lekkiego aromatu zioła. W naszym przypadku były to gałązki szałwi i rozmarynu.
Przejdźmy do dodatków
Głównym są ziemniaki Hasselback. Robi się je bardzo prosto. Nacinamy je dość gęsto nożem, nie przecinając do końca. Ziemniak ma być tylko ponacinany. W miseczce bierzemy około 2 łyżek stołowych masła, dodajemy grubą sól morską, dobrą szczyptę, oraz przetarty lub posiekany bardzo drobno czosnek. Mieszamy naszą „pastę” po czym bardzo dokładnie wcieramy ją w każdy ziemniak, zostawiając nieco na górze. Taką lekką maślaną warstewkę. Ziemniaki pieczemy aż uzyskają złoty kolor w piekarniku w 180-200 stopniach Celsjusza. lub jak zrobiliśmy to my około 25 minut w beztłuszczowej frytownicy. Temperatura 200 stopni Celsjusza. Frytownica jest bardzo wygodnym urządzeniem do przyrządzania tego typu ziemniaków.
Kolejnymi dodatkami są pocięta w paseczki za pomocą obieraczki do warzyw marchewka, oraz brukselka, umyta obrana z zewnętrznych liści, umyta i smażona razem ze wstążkami marchewki na maśle z dodatkiem odrobiny oliwy. Podsmażamy całość delikatnie doprawiwszy solą, aż warzywa zmiękną.
Smażenie mięsa
Nasze kotleciki smażymy na na takiej samej mieszance, czyli masło + oliwa, dodając zioła i więcej czosnku, dla aromatu. Smażymy do miękkości mięsa ale nie za długo, około 5 minut z każdej strony. Choć tak naprawdę zależy to od grubości mięsa. Cielęcina na szczęście jest mięsem delikatnym, więc nie musimy jej katować na patelni zbyt długo. Oznacza to, że od włożenia składników do „garnków i patelni” przyrządzenie całości trwa tyle ile przyrządzenie ziemniaków. Są produktem, który piecze się najdłużej czyli równo 25 minut. Resztę trzeba po prostu zgrać w czasie aby wszystko nakładać na talerze w tej samej temperaturze. Nic nie może czekać.
Mała rada, zanim zaczniecie jeść, odczekajcie chwilę. Bardzo gorące jedzenie nie ma tak głębokiego smaku jak to, które nieco przestygnie. To dosłownie 2-3 minuty, jednak robią ogromną różnicę w smaku.
Chrust z pora robi różnicę…
Jest coś jeszcze co można zrobić, choć to opcjonalne. jednak moja żona nigdy nie idzie na skróty i lubi wszystko dopiąć na ostatni guzik. Nie byłaby więc sobą, gdyby nie wykombinowała czegoś co zmieni oblicze naszych kotlecików. Niepozorne a robi niesamowitą różnicę. To tak zwany chrust z pora. Jak go przygotować? To proste.
W małym rondelku rozgrzewamy olej słonecznikowy, kiedy sią rozgrzeje wrzucamy pokrojonego drobno pora. Kroimy do w cienkie krążki. Czekamy kilka minut aż por zbrązowieje. Ma być niemal przypalony. Zyska wtedy lekko goryczkowy smak. Kiedy uzyskamy zamierzony efekt szybko wyciągamy naszego pora na papierowy ręcznik aby pozbyć się tłuszczu.
Składamy całość na ładnym talerzu
Talerz… jest bardzo ważny. Niby to tylko talerz, jednak jeśli podacie drugiej połówce, lub całej rodzinie smaczne danie na ładnej zastawie, na pewno to docenią. Na talerzu układamy po 2 kotleciki, i po 3-4 ziemniaki, pięknie zrumienione. Na kotletach układamy nasz porowy chrust. Można posypać czymś zielonym dla lepszej prezentacji. Posiekany szczypiorek lub pietruszka nadadzą się idealnie. Obok ziemniaków układamy marchewkę i połówki brukselek.
To tyle. Spróbujcie zrobić to danie, bo jeśli ja potrafiłem je opisać (gotować nie próbowałem:), to Wy na pewno sobie poradzicie z jego przyrządzeniem. Moja domena to pisanie. Co do gotowania zaś, potrafię robić jajecznicę, koreczki (bardzo zresztą dobre) i kanapki. Poza tym… potrafię tylko zjadać to, co przyrządzi nasz domowy Top Chef, czyli moja żona, która ma wyraźny talent, do przyrządzania kulinarnych niespodzianek…
Smacznego! Wszystko było rewelacyjne:)