Północne Włochy, czyli sylwestrowe zakupowe szaleństwo! Część 4 – powrót.

Każdy wyjazd kiedyś się kończy… niestety. Nasz krótki wypad na północ Włoch, również dobiegł końca. Jednak my nigdy się nie nudzimy a jako ciekawostki, wyszukujemy fajne hotele w drodze powrotnej. Abyśmy mogli je Wam opisać:)

Zanim jednak opiszę nasz powrót, może kilka słów o tym, co jedliśmy przez te kilka dni. Tak wiem, że ciągle piszę o jedzeniu, ale w końcu, to najważniejszy aspekt podróży oprócz zwiedzania i picia wina:) Otóż, jak wiecie przyjechaliśmy tu na sylwestra. Zrobiliśmy więc włoską domówkę, we dwoje. Nikogo tu nie znaliśmy, a szukanie jakiejś hucznej imprezy sylwestrowej nie leży w naszej naturze.

Sylwestrowe pyszności.

Były oczywiście przekąski, których włosi robią niezliczone ilości. Wędliny, sery, owoce. Nawet w grudniu melon, czy winogrona we Włoszech smakują wybornie. Nie mogło również zabraknąć focacci, świeżej i pachnącej. Można ją tu kupić praktycznie przez cały dzień. Warunki w naszym małym apartamenciku, nie były takie jak w domu, gdzie żona ma do dyspozycji ogromną i bardzo dobrze wyposażoną kuchnię. Tu musiała się wznieść na wyżyny swoich umiejętności, bo tego i owego zabrakło. Niestety człowiek nie jest w stanie spamiętać wszystkiego, co jest potrzebne aby móc szaleć kulinarnie.

Padło więc na talerz przystawek, oraz jedno danie główne. Po tym byliśmy pełni jak nadmuchany balon:) Ossobuco, w towarzystwie risotto alla milanese. Mięso długo duszone w absolutnie nieziemskim sosie, gęstym i aromatycznym, z dodatkiem czerwonego wina. Jako dodatek kremowe risotto z dodatkiem drogocennego szafranu, w który zawsze zaopatruje się moja żona, kiedy jesteśmy we Włoszech. Jedzenie było wyborne a do popicia posłużył nam nie byle jaki trunek. Moët & Chandon Brut Imperial, to uznawany w świecie szampan. Powstaje on z doskonale skomponowanej mieszanki winogron pochodzących z ponad 200 francuskich Cru, czyli najwyższej klasy winnic w regionie Champagne. Może nie jest tani, ale sylwestra mamy tylko raz w roku:) Szampan ten jest też wielką francuską tradycją, bowiem produkowany jest, jak podają źródła od 1869 roku. Nasz egzemplarz nie był aż tak stary:). Co nie przeszkadzało mu zaczarować nas, każdym wypitym kieliszkiem.

Włoska muzyka przygrywała całą noc

Mieliśmy również sałatkę z pomidorów, oraz mały deser w postaci rolady z bitą śmietaną. Bardzo zresztą dobrej, choć kupionej na ostatnich przedsylwestrowych zakupach. Było skromnie, ale jakże klimatycznie. Cicho i spokojnie, kameralnie. No i oglądaliśmy włoskiego sylwestra w TV. Mają tam naprawdę niezłe przeboje. Sylwester w rytm włoskiej muzyki bardzo mi się spodobał. Zamierzamy go zdecydowanie powtórzyć.

Ruszamy w drogę

Trasa z Włoch jak zwykle obfituje w piękne widoki i stacje ładowania położone w miejscach, które na długo zapadają w naszej pamięci. Stacje sieci Kelag, położone tuż nad pięknym jeziorem Wörthersee, czy stacje FreeToX, tuż koło autostrady, jeszcze na włoskiej ziemi, z pięknym widokiem na góry. Ale co najważniejsze, gdy auto się ładuje, my idziemy na pobliską stację benzynową, gdzie znaleźć można włoskie przekąski i przysmaki. Kanapki na zimno i ciepło. Obłędnie dobre i bardzo świeże. To zdecydowana zaleta włoskich stacji położonych przy autostradach. Duży ruch, zawsze świeże i pyszne jedzenie, oraz wyborna kawa.

Po drodze natrafiliśmy jeszcze na jedną ciekawostkę. Stację Shell, ale nie taką zwykłą, benzynową. Za stacją wybudowano bowiem dwie ogromne wiaty. Pod nimi zaś znajdziemy 4 stacje ładowania Hypercharger o mocy 360 kW. Według tego co napisano, wynika, że każde złącze CCS ma moc aż 360 kW. Choć nie wiem, czy to nie zmyłka marketingowa i czy moc w razie podpięcia dwóch aut do jednej stacji nie jest dzielona na dwa.

Po przejechaniu prawie 700 km dotarliśmy do naszego miejsca noclegowego. Miasta które znamy doskonale, bo zawsze zatrzymujemy się tutaj na ładowanie. Szczególnie kiedy jedziemy autem marki Tesla.

Hotel Trinity, to nie matrix, to Ołomuniec w Czechach:)

Hotel o nazwie takiej, jak imię jednej z bohaterek serii Matrix. Jednak było tu zwyczajnie, nie jak w filmie, ani tym bardziej nie jak w matrixie:)

Przyjemny hotel z parkingiem tuż pod i obok budynku. Sporo miejsc parkingowych, choć widziałem większe parkingi. Sam hotel usytuowany bardzo blisko starówki. Kilka minut spacerkiem i trafiliśmy na wyborna knajpkę. W hotelu pokoje dość duże. Miła obsługa, bardzo pomocna. Łazienki duże i czyste. Łóżko również mieliśmy duże i wygodne. Po całym dniu za kółkiem, spałem jak niemowlak. Przyczyniło się do tego zapewne, również wyborne czeskie piwo, które zostało nam podane we wspomnianej wcześniej knajpce.

Ach te czeskie przysmaki…

Restauracja do której udaliśmy się była polecana w naszym hotelu. Niesamowita atmosfera i stary klimatyczny wystrój, a jej nazwa to Moravská Restaurace . Do tego Pan kelner, który był zabawny i bardzo przyjacielski. Zafundował nam cały pokaz, co oznaczało zawiązanie i mnie i żonie śliniaków pod szyją. Zupełnie jak małe dzieci:) Powiedział, że będzie spokojniejszy, jeśli je założymy. Będzie mniej bałaganu… Chyba lekko przesadzał, ale było naprawdę śmiesznie i bardzo miło.

Zanim jednak podano nam pyszne sznycle w towarzystwie ziemniaczanego pure oraz doskonałej surówki z ogórka.(smakowała naprawdę nietypowo i wyjątkowo, nieco słodko-kwaśno z nutą ostrości, dla mnie rewelacja, a to zwykły ogórek). Zastaliśmy na stole pyszne paluchy serowe i wielkie prażone orzechy. Były idealną przekąską, podczas czekania na danie główne. Nie smakowałyby nam aż tak, gdyby nie podano nam wybornego czeskiego piwa, do popicia:)

Czesi doskonale opanowali sztukę wytwarzania idealnego złotego napoju z idealna pianką na górze. Smakuje zawsze tak samo wybornie, a do tego zawsze podawany jest w odpowiednio niskiej temperaturze. Cóż więcej potrzeba do szczęścia, po przejechaniu prawie 700 km po autostradach Austrii i Czech? No właśnie… niczego! Cieszmy się małymi rzeczami, bo to właśnie one sprawiają, że dostrzegamy proste uroki życia, dające nam relaks i szczęście, po prostu.

Piękne widoki, klimatyczne małe miasteczka. Zimne piwo, czy doskonałe i delikatne wino, podane w towarzystwie makaronu, sznycla, czy innego cieszącego oczy i żołądek dania. To po prostu piękne chwile, do których wracamy potem siedząc podczas zimowych miesięcy w szarej i smutnej Polsce. Wspominamy i tęsknimy za takimi właśnie chwilami. Co nie jest do końca złe. Smutne? Tak, ale nie złe. To po prostu dopinguje nas do tego, aby zaplanować jak najszybciej kolejny wyjazd. I znów mknąć autem elektrycznym, po drogach naszej pięknej Europy.

Jak tam z cenami u czeskich sąsiadów?

Pozwoliłem sobie sfotografować menu. Nie całe, lecz da Wam to obraz tego, za ile można zjeść uczciwy czeski posiłek. Nazwijmy go regeneracyjny:)

Za przysmaki typu kaczka, czy stek, faktycznie nie zapłacicie mało. Będą to kwoty w okolicach 80-90 złotych za uczciwą porcję. Można zjeść dania lokalne, nieco tańsze. Regionalne specjały jak żeberka, czy „Ołomuński” sznycel, to nieco mniejszy wydatek, rzędu 50-60 złotych za porcję. W sumie, jeśli wziąć pod uwagę to, że jemy posiłek w naprawdę dobrej i polecanej restauracji, musimy liczyć się z tym, że dwie osoby zostawią tu kwotę mniej więcej 200 złotych. Wliczając napoje typu piwo czy wino.

Jeśli zaś chcemy poszaleć, rachunek może poszybować nawet do 400 złotych. Co dla nas Polaków jest kwotą dużą, jednak dla mieszkańców takich krajów, jak Francja czy Włochy, Niemcy czy Austria, rachunek wysokości 100 euro za dwie osoby, nie wzbudza specjalnych emocji. Cóż, jaki kraj, takie zarobki. Jakie zarobki, takie odczucia przy płaceniu rachunku w restauracji.

Polska, czyli nasza nudna podróżnicza codzienność

Kiedy wjeżdżamy do Polski ogarnia nas za każdym razem przygnębienie. Niestety, to taki skutek uboczny powrotów do codzienności. Czas spędzony za granicą zawsze obfituje w ciekawe miejsca, piękne widoki, wyborne jedzenie i jeszcze lepsze wina. Tymczasem w Polsce, czeka na nas praca, szara codzienność, i życie od weekendu do weekendu. Bo tylko podczas soboty czy niedzieli, możemy poświęcić czas na gotowanie niesamowitych śródziemnomorskich dań, które jedliśmy na naszych europejskich wyjazdach.

Nasz Model 3 w wersji z najmniejszą 60 kWh baterią, sprawił się podczas całej podróży wręcz wybornie. Zero jakichkolwiek problemów. Szybkie ładowania, oraz praktycznie 3 bagażniki, wypełnione zakupami, sprawiły, że nawet wracając do domu, mieliśmy uśmiechy na twarzach. Szczególnie podczas wypakowywania naszych włoskich zdobyczy.

Siatki i kartony z winem, sery, pyszne pomidorowe passaty, bąbelki, i wiele innych smakołyków wracało z nami do kraju. W przednim bagażniku za przekładkę, aby się nic nie pobiło na nierównościach drogi, posłużyła moja kurtka. Musiała mi wystarczyć bluza. Cóż, czasami trzeba cierpieć w imię wyższych celów:)

Szkoda, ale trzeba kiedyś wrócić do szarej rzeczywistości

Jak już wiele razy napisałem w swoich tekstach, każda podróż się kiedyś kończy. I dosłownie i w przenośni. Nasza mała i dość krótka wyprawa na północny kraniec Italii, również się zakończyła. Jaka była? Niesamowita, to na pewno. Po raz pierwszy jechaliśmy autem elektrycznym zimową porą. Gdy temperatury nie rozpieszczały, szczególnie nocą. Jednak mieliśmy też dużo szczęścia, bo podczas dnia było ciepło. 12 a nawet 14 stopni Celsjusza w środku zimy, to wymarzona pogoda na tego typu wyjazdy. Do tego wszechobecne słońce, brak opadów. Czy może być lepiej?

Tak, może być lepiej… Kiedy to odkrywasz, że Udine to raj zakupowy. Mnogość sklepów, większych i mniejszych, przyprawia o zawrót głowy. Wina tak tanie, że drożej zapłacisz za wodę mineralną (odpowiedniej firmy oczywiście:). Sery za połowę polskiej ceny. Owoce morza, świeże i w ogromnej ilości i różnorodności. Warzywa w śmiesznie niskich cenach, jak na przełom grudnia i stycznia. Dostępność karczochów czy cavolo nero, o których u nas można co najwyżej pomarzyć, nawet w sezonie.

To wszystko sprawia, że w takim kraju, jak piękna Italia, nawet kiedy nie masz 35 stopni ciepła i nie jesteś tam w środku sezonu wakacyjnego, czujesz się wybornie. Nie wspomnę o tym, ze moja żona, chodziła po sklepach jak zaczarowana, a zbyt krótki czas pobytu, nie pozwolił jej na ugotowanie wielu dań, na które miała ochotę. Czas jest niestety nieubłagany i mija zbyt szybko. Jednak nie martwmy się na zapas. Przed nami jeszcze kilka naszych wypraw w ciekawe miejsca, które już wkrótce opiszę na naszym portalu. Nie będziecie się nudzić… to pewne:)

Koniec części 4 – ostatniej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *