Śródziemnomorze i najlepsza kuchnia świata

Dlaczego zakochaliśmy się w kuchni śródziemnomorskiej? I dlaczego już nie tęsknię za mielonym z buraczkami?

Jest takie pytanie, które wraca do mnie coraz częściej, szczególnie odkąd regularnie podróżujemy elektrykiem po Europie. Często pytacie: Co jecie w tych podróżach? Trafia się też:), czy nie tęsknisz za kotletem mielonym i schabowym z kapustą lub buraczkami?

I choć szanuję polską kuchnię – serio, potrafię docenić dobrze zrobionego schabowego – to odpowiedź brzmi: nie tęsknię. A raczej, tęsknię coraz rzadziej. Bo serce i żołądek, skradła mi kuchnia śródziemnomorska. I to nie była szybka miłość – to uczucie, które dojrzewało z każdą trasą, z każdym obiadem. Gdzieś w górskiej trattorii, z każdym porankiem pachnącym oliwą, kawą i słońcem. Wśród apulijskich drzew oliwnych, na pięknych i zielonych wzgórzach Toskanii, lub spalonej słońcem Sycylii. Wszędzie tam, oprócz tego, że jedzenie smakuje wybornie, wybornie się również czujemy i to dosłownie.

Kiedy smaki zaczynają mieć wspomnienia

U nas wygląda to dokładnie tak: To nie ja gotuję. Gotuje moja żona – i robi to lepiej, niż niejeden profesjonalny kucharz w restauracji. Ma smak, ma wyczucie, ale przede wszystkim ma pasję. Ja – przyznaję uczciwie – jestem tym, który zjada i podziwia. Ale za to, mam nieukrywana przyjemność opisywać dla Was to, co przyrządzi moja żona, lub to co znajdziemy w lokalnych knajpkach, do których zaglądamy dość często. Każdy talerz to dla mnie historia. Czasem regionu. Czasem konkretnego poranka. A czasem chwili, której się nie zapomina. To bezcenne…

Kuchnia śródziemnomorska ma w sobie coś, czego nie da się do końca opisać. To nie tylko smak – to lekkość, prostota i sezonowość. Tam się nie udaje niczego na siłę. Nie ma 17 przypraw w jednym sosie. Jest dobry pomidor, oliwa, czosnek i zioła. Czasem anchois. Czasem kapary. Ale zawsze z umiarem. Bez ogromnych ilości, bez przesady, zawsze z wyczuciem. To taki elegancki minimalizm, który zawsze się udaje…

Dlaczego nie wracam do ziemniaków?

Nie chodzi o to, że ich nie lubię. Chodzi o to, że jedząc w Italii, Hiszpanii, południowej Francji czy Chorwacji – czuję się po prostu lepiej. Lżej. Zdrowiej. Pełniej ale nie pełno. Po dobrym posiłku nie chce mi się spać – chce mi się żyć. Tak działa właśnie idealne połączenie śródziemnomorskich smaków, najlepiej z wybornym lokalnym winem:). Uczciwa porcja owoców morza, do wygarnięcia resztek pysznego sosu, lokalna focaccia. Wszystko zwieńcza zaś, doskonałe i schłodzone Pecorino, oczywiście wytrawne. Wszystko zjedzone w toskańskim ogrodzie naszego ulubionego Borgo. Jak mawiają na Wyspach brytyjskich : Happy Days… i to prawda. Zaraz, jak to będzie po włosku? „Belle giornate” – i to również zdecydowanie prawda:)

Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałem „food coma” po talerzu makaronu z pesto robionym z lokalnej bazylii i oliwy z Toskanii, Ligurii czy Apulii. Albo po paelli pełnej owoców morza. Albo po grillowanych warzywach skropionych cytryną i oliwą. Prosto – smacznie -zdrowo.

Za to pamiętam dobrze uczucie po niedzielnym obiedzie z tłuczonymi ziemniakami, mięsem i sosem. Pyszne ale to już nie moja bajka. To klasyka, ale… już za tym nie tęsknię. Dziś mam nieco inne pragnienia kulinarne.

Prostota, która robi wrażenie

Właśnie ta kuchnia nauczyła mnie, że mniej znaczy więcej.
Że z trzech składników można zrobić danie, które pamiętasz przez lata. Że świeże warzywa i oliwa potrafią zrobić więcej niż pół lodówki produktów z etykietami.
I że ryba złowiona rano – podana na kolację z cytryną i ziołami – jest więcej warta, niż jakikolwiek fast food z metką deluxe. Warzywa i owoce dojrzałe w słońcu, oliwy lekko pieprzne w smaku, świeże i soczyste cytryny z Amalfi. Owoce morza jedzone na surowo w Apulii, czy przepyszne toskańskie stracotto, które na długo zostaje w pamięci. To wszystko, to proste rzeczy. Dania te nie mają „miliona” składników, wręcz przeciwnie. Nie mają też gwiazdek Michelin… a zdecydowanie powinny:)

To nie tylko jedzenie. To styl życia

Dla mnie kuchnia śródziemnomorska, to nie tylko smaki. To spokój, rytuał i relacje. To jedzenie, które celebruje się z winem, przy rozmowie, bez pośpiechu. Gdzie czas przy stole nie mierzy się w minutach, tylko w uśmiechach. Gdzie siedzimy i rozmawiamy, nie używając telefonów. Tak, telefony leżą w domu a my siedzimy w toskańskim czy apulijskim ogrodzie, podziwiając piękne widoki i jedząc przepyszne rzeczy.

I może dlatego kocham te nasze podróże. Bo jemy nie po to, żeby się najeść – jemy, żeby przeżyć coś razem. I żeby potem – gdzieś przy laptopie – napisać Wam o tym, jak bardzo smakowało życie.

Więc jeśli zapytasz mnie, czy wrócę do mielonego z buraczkami – odpowiem: może kiedyś. Ale dziś, jutro i w najbliższy weekend – wolę makaron, oliwę, świeże zioła i rozmowę przy stole z widokiem na morze. To właśnie podczas takich posiłków odpoczywamy psychicznie. Zapominamy o wszystkim co negatywne. Relaksujemy się. Dostarczamy też do naszych organizmów niezliczoną ilość witamin, minerałów i innych zdrowych składników, które zawierają produkty z basenu Morza Śródziemnego.

Tak, to już jest! Kto raz spróbuje śródziemnomorza i się w nim rozsmakuje, ten przepadł z kretesem. Bez dwóch zdań…

Sprawdź nasze inne kulinarne wyprawy. Znajdziesz je w zakładce „Przewodniki”. Może któraś podróż zainspiruje również Ciebie?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *