W Toskanii bywamy regularnie. Można powiedzieć, że czujemy się tam jak w drugim domu. Mamy swoje ulubione miejsca, gdzie się zatrzymujemy, mamy ulubione kawiarnie czy restauracje. Mamy też zdecydowanie swoje ulubione stacje ładowania.
Zawsze niedosyt
Kiedy wyjeżdżamy z Toskanii zawsze, praktycznie za każdym razem czujemy niedosyt. Za mało miejsc, za mało zakupów, za mało wina, za mało restauracji… i tak jest praktycznie co roku. Może dlatego lubimy zatrzymywać się w toskańskich Borgo, których tam nie brakuje. Na szczęście.
Początki…
Po raz pierwszy w Toskanii autem elektrycznym byliśmy w 2021 roku. Nasza Tesla Model 3 Long Range sprawowała się rewelacyjnie. W sumie czego można wymagać od nowego samochodu, który podczas naszej wizyty w Toskanii miał zaledwie nieco ponad 3 miesiące (auto odebraliśmy z salonu pod koniec czerwca 2021 roku, a Toskanię zwiedzaliśmy na przełomie września i października).
Wyruszyliśmy z Krakowa o północy, równiutko. O godzinie 2:13 już ładowaliśmy się na Superchargerze w miejscowości Olomuniec. To nasz stały przystanek, kiedy ruszamy w kierunku Italii.


Niestety nie polecam tych godzin na jazdę, szczególnie po autostradach. Chyba, że jesteście super wypoczęci i wyspani. Ja akurat byłem mocno zmęczony po przespaniu poprzedniej nocy zaledwie 2 godzin. Przełożyło się to na zmęczenie i dosłownie: zasypianie za kierownicą. Na szczęście Autopilot uratował sytuację i musiałem się skupiać tylko na ogólnym pilnowaniu go i nadzorowaniu.
Po dojechaniu do kolejnego Superchargera ustawiłem suwak baterii na 100%, a my z żoną i Leonem usnęliśmy w ciągu 30 sekund. Sen który trwał zaledwie 40-50 minut był jak zbawienie i zimny prysznic w jednym. Obudziliśmy się rześcy i wypoczęci. Aż nie chce się wierzyć, że nasze mózgi potrzebują tak krótkiego odpoczynku, aby funkcjonować zupełnie inaczej, niż gdy jesteśmy niewyspani i przemęczeni. To był pierwszy i ostatni wyjazd w środku nocy. Zdecydowanie preferuję godziny między 4:00 a 5:00 rano. Wtedy nie mam żadnych problemów ze zmęczeniem. Od tamtej nocy trzymam się właśnie tych godzin wyjazdy, które sprawdzają się za każdym razem.
Dalsza jazda, to już przyjemność i zero zmęczenia. Leon zaś odpoczywał dalej:) On odpoczywa właściwie przez całą drogę i zawsze, gdziekolwiek jedziemy. Po prostu lubi spać.


Nocleg w Innsbrucku
Po przejechaniu mniej więcej 950 kilometrów dotarliśmy do Wattens. Miejsca w którym można zwiedzić (co uczyniliśmy), muzeum kryształów Swarovskiego. To magiczne miejsce. Mojej żonie podobało się bardzo. Mnie jako kierowcę EV, zachwyciło co innego. Wielki i wygodny parking, na którym znalazłem kilka słupków do ładowania aut elektrycznych. Ładowarki AC o mocy 11 kW, były do dyspozycji gości muzeum, zupełnie za darmo. To miłe, kiedy zwiedzasz muzeum, a twoje auto ładuje się na parkingu. Niby moc niewielka, ale jednak, jest to przydatna opcja, poza tym nic tak nie smakuje w trasie jak darmowe elektrony:) Obok nas ładował się też firmowy elektryczny pojazd Swarovskiego.



Po zwiedzeniu muzeum, ruszyliśmy do naszego noclegowego celu, mianowicie miasta Innsbruck.
Alphotel Innsbruck
Nasz hotel, był jednym z naszych ulubionych tranzytowych hoteli. Nazywa się Alphotel Innsbruck, i mieści się pod adresem: Bernhard-Höfel-Straße 16, 6020 Innsbruck, Austria. To bardzo dobry 4* hotel z dobrą kuchnią. Jeśli chodzi o śniadanie. Nie jedliśmy tam innych posiłków z uwagi na to, że za każdym razem ruszaliśmy „w miasto”, aby nieco pozwiedzać oraz znaleźć najlepsze Wiener Schnitzle w okolicy. Co za każdym razem nam się udawało.
Wracając do hotelu. Tuż za nim mamy ładowarki Tesli, czyli popularne Superchargery. Hotelowe parkingi ciągnął się wzdłuż całego budynku, miejsc jest więc całkiem sporo. Mamy też na bocznej ścianie stację ładowania AC. Typowy wallbox, który energię czerpie z paneli fotowoltaicznych umieszczonych na dachu budynku. Ma on małą moc, bo zaledwie 4 kW, z tego co pamiętam. Wystarczy to jednak aby naładować Model 3 bez problemu, przez część popołudnia i noc, kiedy auto stało sobie bezpiecznie tuż obok hotelowego budynku. Widok z naszego pokoju był wprost zachwycający, zobaczcie sami… przepiękne góry majaczyły na horyzoncie.



Na Superchargerze trafiliśmy na bardzo ciekawy kolor Modelu 3. Nieoryginalny, bo Tesla nie oferuje takiej barwy. Była to okleina w kolorze jaki widzicie. Właściwie nawet nie wiem, jaki to kolor. Jednak w słońcu, auto wyglądało obłędnie.
Późny obiad w Innsbrucku
Tuż za hotelem jest przystanek autobusowy, z którego można się dostać bezpośrednio do miasta, prawie do samego centrum. Jedzie się około 20 minut, może ciut dłużej, nie jest więc bardzo blisko, ale też nie strasznie daleko. Raz pokonaliśmy tą odległość pieszo. Jednak raczej tego nie powtórzę. Bilety można zakupić w automacie znajdującym się na przystanku. Z tego co pamiętam musicie wybrać autobus linii „F”. To właśnie nim dostaniecie się prawie pod wielki łuk przez który przechodzi się do starej części miasta.


Sam Innsbruck to piękne miasto, ale najładniejsza i najbardziej klimatyczna jest jego najstarsza część. Znajduje się ona tuż obok rzeki, z pięknym mostem i oszałamiającym widokiem. Woda w rzece ma dziwny kolor, zupełnie nietypowy, jak na rzekę płynącą wysoko w górach. Kolorowe kamienice zaś pozostawiają niezapomniane wrażenie.


Dobry sznycel to podstawa
Jednak zwiedzanie, to tylko jeden aspekt pobytu w Innsbrucku. Naszym drugim celem, bardzo ważnym było zjedzenie wyjątkowego sznycla po wiedeńsku. Oczywiście w wyjątkowym miejscu. Miejscem tym jest restauracja o nazwie Goldener Adler. Miejsce stare i zabytkowe. Miejsce z niepowtarzalnym klimatem i przepysznym jedzeniem. Tutaj macie adres tego wyjątkowo smacznego miejsca:) Goldener Adler: Herzog-Friedrich-Straße 6, 6020 Innsbruck, Austria.
Poniżej zaś nasze Wiener Schnitzle w towarzystwie sałatki ziemniaczanej i wybornego złotego trunku. Ceny podajemy na obecny rok, czyli 2025. Sznycel z cielęciny, czyli można powiedzieć, ten oryginalny to wydatek rzędu 31,90 euro. Nie tanio, niestety. Można jednak wybrać wersję tańszą. Zrobiona z wieprzowiny ale również przepyszną. Będąc w Innsbrucku trzy czy cztery razy, przetestowałem obydwie wersje. Za nazwijmy ją „podróbę”:) ale naprawdę wysokich lotów, zapłacicie tylko 19,90 euro. Warto wydać te pieniądze, bo to danie wyjątkowe i bardzo charakterystyczne dla całej Austrii.


Półlitrowe doskonałe piwo, kosztuje tu 5,90 euro. Cóż, nie tanio ale to w końcu zabytkowa część miasta. Poza tym jadąc na urlop, nie uczmy się oszczędzać. Jedziemy właśnie po to, aby odpocząć i wydawać. Smakować i podziwiać. Popijać i zajadać. Oszczędzanie więc, podczas wakacji, to słaby i żałosny pomysł. Warto zaszaleć, chociaż raz na jakiś czas. Poza tym, przecież trzeba zjeść uczciwy obiad, po całodniowej jeździe po autostradach. To się po prostu należy, dla zachowania zdrowia zarówno fizycznego jak i psychicznego:)
Nocne ładowanie a potem w drogę
Nasza Tesla stała od popołudnia, przez całą noc, aż do 8:00 rano. Moc ładowania nie powalała, ale 4 kW wystarczyło aby tuż po śniadaniu, wyruszyć w dalszą drogę z baterią naładowaną do poziomu 96%, czyli 544 km. Oczywiście nie przyjechaliśmy tam z pustą baterią, bo wtedy nie byłoby szans na dobicie do poziomu 96%. Wyliczyłem jednak wszystko tak, aby można było kontynuować podróż, bez żadnego stresu.


Po dobrym śniadaniu spakowaliśmy nasze rzeczy i ruszyliśmy w dalszą drogę. Kierunek Toskania:)
Droga do celu
Po wyjeździe z Austrii, ładowaliśmy nasze auto w Centrum Handlowym Affi. To wielki obiekt z ogromną ilością sklepów. Szczególnie ten spożywczy nas zaczarował. Można tam spędzić pół dnia, zachwycając się dosłownie wszystkim. Od warzyw i owoców, poprzez słynne włoskie sery, aż do wybornych win, nie tylko lokalnych. Ja jako typowy przedstawiciel gatunku „mężczyzna”, nie przepadam za zakupami. Jednak we Włoszech wygląda to zupełnie inaczej. Tam mogę spacerować z koszykiem godzinami i polować na okazje, których we włoskich sklepach nie brakuje. Niektóre z nich są wręcz absurdalne.
Na przykład sery, które można upolować w cenie niecałych 11 euro za kilogram. Mowa o Grana Padano, który normalnie kosztuje znacznie więcej. Ale o tym później. Nie wspomnę o doskonałym białym wytrawnym winie Grillo Sicilia. Za butelkę zapłaciłem 1,49 euro. To zaledwie 6,25 zł. Nie byłem przekonany do wina za taką cenę. W razie czego miało po prostu wylądować w zlewie, trudno. Jednak Grillo za sześć złotcyh okazało się strzałem w dziesiątkę, choć byłem w niezłym szoku, przyznam szczerze. Wino zaś było rewelacyjne, takie jak lubię. Lekkie i kwiatowe, lekko owocowe, o małej kwasowości. Za sześć złotych nie piłem w życiu wina o takiej jakości.
Wielki Supercharger
Centrum handlowe Grand Affi ma jeszcze jedną zaletę, dla mnie ogromną, bo głównie jeździmy autami marki Tesla. Chodzi oczywiście o ogromnych rozmiarów Supercharger, czyli stacje ładowania firmy Tesla. Aż 24 stacje czeka, aby klienci mogli się podpiąć i w międzyczasie pobuszować po okolicznych sklepach. Piękne miejsce i zawsze kiedy tam byliśmy mieliśmy piękną pogodą. No i te sklepy… to raj dla zakupoholików:)


Poza tym jest jeszcze jedna dobra nowina dla elektromobilnych. Niedawno, jakieś 2-3 lata temu nieco dalej, jakieś 50-60 metrów od Superchargera zbudowało swój hub ładowania IONITY. 18 ładowarek a każda o mocy 350 kW. To na prawdę idealne miejsce dla elektryków i do zrobienia zakupów. Dodatkowo ładowarki od IONITY maja dach. Nawet jeśli by się rozpadało, zawsze można się schować i w spokoju naładować auto. Jak widać na zdjęciach poniżej, w kwietniu 2023 roku, dach był dopiero w trakcie budowy. Pokryty został panelami fotowoltaicznymi w całości, i kiedy byliśmy tam we wrześniu tego samego 2023 roku, konstrukcja była już ukończona w całości.


Na miejscu, czyli nasze „Borgo al Cerro”
Po zakupach w Affi udaliśmy się prościutko do naszego Borgo. Mieliśmy do przejechania 300 km. Był jeszcze krótki przystanek na Superchargerze powyżej Modeny, jednak po naładowaniu auta, nasza trasa przebiegła już bez żadnych postojów ani opóźnień.
Borgo al Cerro to absolutnie wyjątkowe miejsce. Położone na uboczu, spokojne aż do bólu. Bardzo ciche i rozległe. Z zabudowaniami w stylu toskańskim. Dużo kamienia i charakterystyczna architektura. Bardzo nam się ten styl podoba. Byliśmy w tym Borgo kilkukrotnie. Zawsze chętnie tam wracamy, a miły Pan, który zarządza całością dobrze nas kojarzy, po tych wszystkich latach.
Zawsze kiedy tam jesteśmy, jest miło i właściwie można powiedzieć, że wracamy tam jak do siebie. Byliśmy tam również w różnych apartamentach, większych i mniejszych. Apartamenty są bardzo elegancko wyposażone. Bardzo zadbane. Mają duże pokoje i duże łazienki. Kuchnie może nie są super wyposażone, jeśli chodzi o naczynia, czy garnki. Jednak rozumiemy to, bo goście takich obiektów rzadko gotują na taką skalę jak my. Przyrządzając dla 4 osób Bistecca alia Fiorentina, musieliśmy dokupić drugą dużą patelnię. Dlatego nie zaliczam wyposażenia kuchni do wad tego obiektu. Po prostu za mało sprzętów było tylko dla nas, a właściwie dla mojej żony, która potrafi się rozpędzić kulinarnie, szczególnie kiedy zabieramy ze sobą znajomych czy rodzinę. Zresztą zobaczcie niżej, wszystko się wyjaśni:)



Autem można podjechać bezpośrednio pod drzwi ale tylko na chwilę. Po wypakowaniu bagaży, musimy odstawić samochód na parking. Kiedy wypakowaliśmy auto, trzeba było wieczorem zażyć małego relaksu. Pomogły w tym odpowiednio schłodzone włoskie napoje, oraz owoce, częściowo ze sklepu a częściowo zerwane z winnych gron, porastających prawie cały obszar parkingu. Są one zawieszone na prowizorycznym dachu i pną się po nim, chroniąc stojące pod nim samochody. Jest to szczególnie przydatne podczas letnich upałów.


Ładowanie
Borgo al Cerro posiada obecnie dwa Wallboxy o mocy 11 kW. Kiedy byliśmy tam w 2021 roku był tylko jeden wallbox. Obecnie właściciel, wespół z zarządcą całej posiadłości zdecydowali, że należy dołożyć drugą ładowarkę. Widocznie przyjeżdża tam dość duża ilość aut EV. Ładowarki umieszczone są pod osobną wiatą z drewnianym dachem. Miejsce na dwa auta i dwa wallboxy. Podpinałem naszą Teslę na noc, a rano kiedy przychodził czas zwiedzania, samochód był naładowany i gotowy do drogi. Na zdjęciu co prawda mamy zaledwie moc 6,6 kW, ale było to spowodowane tylko momentem zrobienia fotki. Po chwili moc osiągnęła co prawda nie deklarowane 11 kW, ale 10 kW, co było dla nas wystarczające i zadowalające. Za używanie wallboxa bez ograniczeń przez tydzień pobytu zapłaciłem 20 euro. Była to prawdziwa okazja cenowa. 84 zł za tydzień jeżdżenia po Toskanii, gdzie zrobiliśmy ponad 700 km, zwiedzając bliższe i dalsze zakątki tego pięknego regionu uważam za super cenę.
Wychodzi na to, że koszt zwiedzania wyniósł zaledwie 12,00 zł za 100 km. To jak ładowanie we własnym domu. Na innych ładowarkach ponieślibyśmy znacznie wyższe koszty. Jeżdżenia było bardzo dużo, od Florencji czy Sieny aż po wybrzeże morza z pięknymi plażami. Od term Saturnia, aż po La Spezie, wysuniętą na północ regionu. Kilometry wpadały bardzo szybko a licznik Tesli osiągał kolejne ich tysiące. Obecnie, niestety nie wiem jakie stawki za ładowanie stosuje Borgo al Cerro. Zapewne są to już wyższe ceny, bo sytuacja od 2021 roku się zmieniła, jeśli chodzi o ceny nośników energii.


Jest i basen
Tak, basen to prawdziwa perełka tego obiektu. Jest bardzo duży i bardzo zadbany. Można sobie popływać, choć my przyjeżdżając na przełomie września i października, raczej robimy to rzadko i okazjonalnie. Zapewne w letnich miesiącach basen jest oblegany. Możemy sobie poleżeć na leżakach. Są też parasole z numerami a każdy przypisany jest do własnego apartamentu. Jest zadbany trawnik, są drzewa oliwne, jest wszystko co niezbędne aby odpocząć i zrelaksować się w tym cichym miejscu.


Trzeba coś jeść…
Gotowanie to nasza pasja. Szczególnie mojej żony, która studiuje lokalne przepisy, w zależności od regionu w którym jesteśmy. Stara się je odtworzyć w kuchni z wielką dokładnością. Czasami zdarza się, że doda coś od siebie, ale nigdy jeszcze nie pogorszyło to walorów smakowych dania. Przynajmniej z mojego skromnego punktu widzenia.
Kiedy jesteśmy w Toskanii zachwycamy się tutejszymi owocami i warzywami. Uwielbiamy również owoce ale te z morza:) Przyrządzamy je bardzo często. Zawsze są świeże i apetyczne. Jak poniżej. To była prawdziwa uczta. Do wygarnięcia na koniec sosiku, posłużyła nam Focaccia z ziemniakami. Tutejszy przysmak. Popijaliśmy całość białym wytrawnym Pecorino. To wszystko było, jak jedna spójna całość. Pasująca do siebie i uzupełniająca się idealnie.


Stek po florencku, toskański przysmak
Oczywiście nie mogliśmy nie zjeść innej tradycyjnej potrawy. Wspomnianego wcześniej Bistecca alla Fiorentina. To właśnie tu potrzebowaliśmy dodatkowej patelni. To danie jedliśmy tu kilkukrotnie. Mowa o Toskanii ogólnie, nie o tym konkretnym miejscu. Żona przyrządzała je w różnych odsłonach towarzyszących. Z różnymi dodatkami. Podawane w koszyczkach z parmezanu, czy z włoskim odpowiednikiem chorwackiej blitwy. Jej pomysły czasami mnie zadziwiają. Ale zawsze smakują:)
Steki najpierw były smażone na patelni. Później dosłownie muśnięte wysoką temperatura w piekarniku, po czym odpoczywały przed pokrojeniem. Dodatki jakie ostatnio jedliśmy to pieczone ziemniaki, kwiaty cukinii smażone w głębokim tłuszczu (nasz wielki przysmak), oraz inne zioła i warzywa, których zadaniem było dodanie smaku i aromatu.



Do takich dań pasują wina czerwone. Moim osobistym przysmakiem jest Chianti. Tu w Toskanii jest go całe mnóstwo. I niezależnie czy składa się w 100% ze szczepu Sangiovese, czy jest blendem z dodatkiem 20% Merlota czy Canaiolo, zawsze smakuje wybornie i uzupełnia bukiet takich dań, jak steki po florencku. Chianti miało swoje gorsze momenty, na szczęście było to dawno i teraz wina o tej nazwie na etykiecie, oznaczają jedno… rewelacyjny smak i aromat, który zadowoli najwybredniejsze podniebienia.
To już chyba koniec pierwszej części toskańskiej opowieści. Mamy tu wyjazd z Krakowa, całą ciekawą trasę i w końcu nasze Borgo, gdzie odpoczywaliśmy wieczorami, aby podczas dnia eksplorować przepiękne toskańskie miasteczka i perły historii jak Florencja czy Siena. O czym będzie mowa w kolejnej części naszej wyprawy do włoskiej Toskanii. Będziemy zwiedzać…
Koniec części pierwszej