Dojechaliśmy! W końcu. Po ciekawej trasie z Polski poprzez piękne austriackie widoki, aż po włoską Gardę, w końcu dotarliśmy do naszego Borgo Poggiardelli. Miejsca wyjątkowego, które bardzo nam podpasowało, jeśli chodzi o zakwaterowanie. To Borgo, położone w Montepulciano, było naszą bazą wypadową na włoski świat, a właściwie toskański świat, który zamierzaliśmy zgłębić, zwiedzić, posmakować i… porobić milion fajnych fotek:)
Borgo Poggiardelli – znajduje się około 7 km od centrum Montepulciano. Raz wybraliśmy się tam na piechotę, ale wracaliśmy już taksówką. Koszt to 19 euro. Kiedy podzielimy to na 4 osoby, nie jest to wysoka cena. Samo Borgo, to przepiękne miejsce z basenem (dość dużym), bardzo zadbanym otoczeniem oraz podziemnym garażem. Apartamenty są przestronne i bardzo czyste. Umeblowane w toskańskim stylu, więc czujemy się tu bardzo dobrze.


Mieliśmy do dyspozycji dwie sypialnie a w każdej z nich znajdowało się wygodne podwójne łóżko. Jedna sypialnie była dość mała, druga zdecydowanie większa.
Łazienka również była czysta i posiadała wszystko co niezbędne. Generalnie jest tu bardzo porządnie i czysto, na co zawsze zwracamy uwagę. Jeśli zaś chcecie więcej dowiedzieć się o Borgo Poggiardelli, zapraszam do naszej zakładki „Polecane Noclegi” – dokładnie tutaj:)


Ważne dla elektromobilnych!!! Nasze Borgo nie posiadało stacji ładowania. Jednak w garażu podziemnym można było znaleźć kilka gniazdek 230V. Może moc nie powalała, ale kiedy auto stało kilkadziesiąt godzin, nawet ładowanie o mocy 3 kW, było zadowalające. Poza tym, jeśli właściciel zapewnia nam darmowy prąd do naszego auta, nie ma co wybrzydzać:). W przypadku auta spalinowego nie byłoby mowy o nawet najmniejszym darmowym tankowaniu.


Pierwsze smaki Toskanii
Toskania, to region posiadający doskonałą kuchnię. Świeże składniki, piękne warzywa, doskonałe mięsa. W tym ogromna ilość dziczyzny. Owoce morza też maja tu niczego sobie. Jednak na nasz pierwszy toskański posiłek, żona wybrała Pici al Ragù Toscano. To znakomite miejscowe danie składające się z makaronu Pici, bardzo tu popularnego. Do tego mięsne Ragu na bazie wołowiny, duszone przez kilka godzin na małym ogniu. Na górze widzicie ser, który nazwaliśmy „chmurka”. Jest prawie przezroczysty i lekki jak obłoczek. Nie pamiętam niestety rodzaju tego sera. Ważne, że był przepyszny i idealnie pasował do całego dania.




Danie było wyjątkowo bogate, jeśli chodzi o smak. Do tego idealnie pasowało czerwone, wytrawne Rosso di Montepulciano. Zastaliśmy je na stole, po przyjeździe do Borgo. To taka forma powitania gości. Bardzo zacna, zresztą. Wszystkie te elementy, złożyły się na doskonały posiłek. A to był dopiero początek naszej kulinarnej toskańskiej przygody.
Toskańskie śniadania na bogato
To, że Włosi lubią na śniadanie przekąsić tylko coś małego i słodkiego, nie oznaczało, że my weźmiemy z nich przykład:) Będąc w tutejszych sklepach nie mogliśmy nie zakupić pewnych ikonicznych dla tego kraju przysmaków. Nasze śniadania więc, składały się z wyboru najlepszych znanych nam i dostępnych włoskich wędlin, serów i pieczywa. Przepyszne Lardo (Lardo – to dojrzewająca gruba słonina wieprzowa, typowa dla kuchni włoskiej, szczególnie Toskanii. Jest to szlachetniejszy odpowiednik naszej słoniny, ceniony za delikatny smak i aromat, który rozwija się podczas dojrzewania w soli i przyprawach), które dosłownie rozpływa się w ustach zostawiając na języku głębie smaku i aromaty przypraw. Doskonała rzecz.
Wędliny takie jak Bresaola, Prosciuto Cotto, Mortadella, Copa, spory wybór serów, z których najlepiej smakował mi rewelacyjny wprost ser z pistacjami. Próbowaliśmy również pewnego przysmaku znad Gardy, a mowa o Carne Salada. Doskonałe wołowe mięso, aromatyzowane i krojone cieniutko. Powiem Wam, że to doskonałość sama w sobie.
Takie śniadanie to ja rozumiem:). Było ono również skutkiem tego, że po śniadaniu wsiadaliśmy w Teslę i zwiedzaliśmy przez cały dzień Toskanię. Często bardzo ciężko było w spokoju usiąść w restauracji aby zjeść normalny posiłek. Ograniczony czas pobytu w tym pięknym zakątku Włoch, to zdecydowany minus naszego pobytu. Atrakcji mnóstwo – czasu zawsze za mało. Dlatego, takie śniadanie było na wagę złota, zanim ruszyliśmy na toskańskie bezdroża.





Okoliczne atrakcje
Toskańskie miasteczka, takie jak pobliskie Montepulciano, które znajdowało się zaledwie 7 km od naszego Borgo, to sól tej ziemi. Jest ich tu pełno, a każde ma nieodparty urok i praktycznie prawie każde z nich, znajduje się na wzgórzu, królując nad pięknymi toskańskimi widokami. Takie miejsca są urocze, stare i nieco zagadkowe. Mają również w sobie niesamowity klimat. I nie chodzi mi o pogodę, jeśli wiecie co mam na myśli.



Włosi, zdaje się są również mistrzami parkowania. Podczas jednego z naszych spacerów po Montepulciano, widziałem dosłownego mistrza w parkowaniu równoległym. Zaparkował on swoje auto wzdłuż ściany budynku, jednak samochód, mimo że dokładnie go obejrzałem nie miał nawet jednej rysy na lakierze. Zupełnie niespotykane jak na Włochy. Tam często samochody wyglądają wręcz tragiczne, a właściciele zdają się tym nie przejmować. Potraficie tak zaparkować samochód i nie uszkodzić lakieru? No właśnie… to nie lada wyczyn. Umiejętności? A może po prostu zwykły fart:)?



Aperol Time:) to włoska tradycja
Podczas spacerów i zwiedzania toskańskich miasteczek, warto czasami usiąść, choć na chwilę. Aperol Spritz, to idealne rozwiązanie, kiedy jesteś zmęczony zwiedzaniem. W końcu na „nogach” robiliśmy sporo kilometrów, i to każdego dnia. Usiedliśmy więc w małym lokalu z wielkim widokiem. Dokładnie tak to wyglądało. Widok oszałamiał a na stole stał Aperol i zestaw lokalnych i zarazem przepysznych serów z powidłami z cebuli. Wszystko pasowało do siebie idealnie.



Lokalne winiarnie
Po drodze z naszego Borgo do miasta (Montepulciano), znaleźliśmy ukryty skarb. To mała winiarnia (Cantina Pulcino) , w której produkują nie tylko wina, ale również doskonałe wędliny i sery a także oliwa. Miejsce wyjątkowe z bardzo miłą gospodynią, która przygotowała nam degustację i opowiedziała o produktach. Szczególnie podobała mi się degustacja wina. Trzy różne czerwone wina, próbowane w ciemno. A potem rozmowa na ich temat, oraz na temat tego jakie mamy odczucia po ich wypiciu.
Były również pyszne sery i znakomite salami z koprem włoskim, nie mogliśmy go nie zakupić. Niestety, nie przetrwało do kolejnego ranka. Po powrocie ze zwiedzania, wieczorem, dosłownie rzuciliśmy się na to pyszne salami i zjedliśmy je, co do ostatniego kawałeczka. Oczywiście w towarzystwie odpowiednich trunków w kolorze białym i czerwonym.





Zakupy i danie – ikona Toskanii
Będąc w Toskanii po prostu musicie spróbować steka po florencku. Bistecca alla Fiorentina, to ikona kuchni toskańskiej. Jest jak flaga narodowa – to prawdziwy symbol. Chcieliśmy je zjeść w znanej restauracji w mieście, niestety po dotarciu na miejsce okazało się, że kolejka oczekujących jest przeogromna i nie mamy szans aby dostać się do środka.
Co więc zrobić w takim przypadku? U nas to proste. Zakupy a potem, moja żona wkłada swój fartuch szefa kuchni. I zaczyna się magia… Doskonałe składniki, mięso najwyższej jakości. Dodatki świeże, wprost z lokalnych sklepów. Do tego odpowiedni trunek, czyli wyborne toskańskie czerwone wino.





Może Borgo nie jest wyposażone w tak wysublimowane zastawy, jakie oferują toskańskie restauracje, ale ważne jest to, że można w nich przygotować ikoniczne i przepyszne dania z danego regionu. Tu widzicie nasz domowy stek po florencku, który zjedliśmy do ostatniego kawałeczka mięsa. Do tego pyszne ziemniaki z zieleniną i porchini, czyli borowiki, które kupiliśmy wracając do naszego Borgo, tuż przy drodze.
Wszystko było pyszne, świeże i mięciutkie. Wołowina rozpływała się w ustach. Tamtejsze mięso, które przeznaczone jest na steki, jest bardzo wysokiej jakości. U nas niestety, nie znaleźliśmy wołowiny, którą można porównać do Bistecca alla Fiorentina, pod względem jakości. Szkoda…
Tu chyba zakończę ten mocno kulinarny odcinek naszej toskańskiej opowieści. Kiedy pisze te słowa, siedzę już w naszym domu w Polsce. Jednak, tuż obok w kuchni, moja żona przygotowuje niedzielny obiad. Dziś będzie … a jakże – po toskańsku. Stracotto, czyli duszona w sosie przez kilka godzin wołowina, a do niej oczywiście makaron własnej roboty, czyli moje ulubione Tagliatelle. Cóż począć, życie jest takie trudne. Ciągle wystawiani jesteśmy na pokusy. Przepyszne pokusy, którym niestety nie możemy się oprzeć. A może po prostu wcale nie chcemy im się opierać…:)
Koniec części 3, ale na pewno nie ostatniej.