Sycylia, największa wyspa Morza Śródziemnego, część 4

Zwiedzanie Sycylii… jest co oglądać. Sycylia to zdecydowanie miejsce ciekawe. Z jednej strony ogromne, bo to wielka wyspa. Z drugiej strony, można znaleźć tam miejsca dzikie, ciekawe, ukryte. Małe dzikie plaże. Choć my staraliśmy się jednak wybierać miejsca uczęszczane, takie w których jest ratownik na plaży. Co prawda nie odpływam strasznie daleko od brzegu, jednak samo poczucie bezpieczeństwa, że ktoś z brzegu czuwa nad naszym bezpieczeństwem daje dodatkowy spokój ducha i podnosi zdecydowanie jakość wypoczynku.

Przez lata nurkowania w różnych akwenach , w różnych krajach, doceniłem to, że bezpieczeństwo jest zdecydowanie najważniejsze. Wiedzą to zresztą wszyscy ludzie, schodzący pod wodę na dłużej niż 30 sekund:)

San Vito Lo Capo

To miejsce odległe od naszej „bazy wypadkowej” aż o 170 km. Powiecie… to nie dużo? Niestety nie na Sycylii. Tam mają oczywiście autostrady, ale często jest tak, że autostradą jedziemy przez część drogi. Potem zjeżdżamy na małe lokalne trasy. Niestety nie za bardzo wygodne. Wąskie, z ograniczeniami prędkości do… UWAGA! Nawet 30 km/h. Takie miejsca nie są również często wolne od radarów. Zalecam więc ostrożność, używanie Yanosika (tak, ta aplikacja działa również za granicą. Może nie z pełną funkcjonalnością, ale jednak często informuje o radarach)

Kiedy zjechaliśmy z autostrady i udaliśmy się w kierunku San Vito Lo Capo, zaczęła się prawdziwa mordęga. Jazda 50/h a nawet 30/h spowodowała, że nasze 170 km zajęły nam ponad 2,5 godziny jazdy. Długo…

Miejscowość San Vito Lo Capo to turystyczna perełka Sycylii. Miasteczko nie jest duże, ale „wyposażone” w niezliczoną ilość hoteli i pensjonatów. Jest tam całkiem spora ilość parkingów. Można również parkować wzdłuż ulic. Parking nie jest drogi, to zaledwie kilka euro za dzień stania. Za to parkowanie wzdłuż głównej arterii miasta ma jedną zaletę. Jest nią odległość od plaży. My mieliśmy dosłownie około 200 metrów do przejścia, aby znaleźć się na pięknej i czystej plaży.

Z plaży schodzimy bezpośrednio w długą uliczkę wypełnioną niezliczoną ilością knajpek. Nie jest tanio, ale to w końcu San Vito Lo Capo. Wizytówka turystyczna zachodniej Sycylii. Jak można nie usiąść i nie wypić kieliszka Aperolu i nie skosztować małej porcji Fritto Misto.

Kuchnia na poziomie

Wszystko było doskonałe. Drogie ale doskonałe:) Tu wiedzą jak dogodzić swoim klientom. Obsługa jest bardzo uprzejma a dania naprawdę dopracowane. Co do pogody zaś, mamy praktycznie 100% pewność, że słońca nie zabraknie. Kiedy dojeżdżaliśmy do miasteczka, było jeszcze około 20 km do celu, nasza Tesla już raportowała prawdziwie sycylijską i jednocześnie plażową pogodę. Było to całe 40 stopni Celsjusza. Oczywiście w aucie mieliśmy jakieś 23-24 stopnie. Dlatego kiedy wysiadałem z Tesli, doznałem prawdziwego uderzenia żaru. Dostawał się do płuc, przy każdym oddechu i musiała minąć chwila żeby się dostosować do takiej temperatury ale to tutaj normalka. Plaża, słońce, woda – bardzo ciepła, dobre jedzenie i zimne drinki. Czego więcej potrzeba? Zdecydowanie kremu z filtrem i dużego parasola:) Poza tym, już tylko dobrego humoru.

Miasteczko rodem z westernu

Samo miasto San Vito Lo Capo jest nieco rozciągnięte. Zanim dojedziemy do plaży i części nadmorskiej, musimy przejechać przez dość długie ulice miasta. Kiedy tak jechaliśmy miałem skojarzenie z westernem, albo jakimś przydrożnym meksykańskim miasteczkiem rodem z filmów. Było ładnie i czysto, ale ta niska zabudowa, w połączeniu z palmami dawała wrażenie, jakby to określić? Nie- europejskości. Nie wiem czy to właściwe określenie, ale takie było nasze pierwsze wrażenie kiedy wjechaliśmy do miasta.

Oczywiście na ulicach nie ma żywej duszy. Przy temperaturach rzędu 40 stopni w cieniu, a to był czerwiec, zaznaczam. Nie uświadczysz nikogo na ulicy. Ludzie kryją się we wnętrzu własnych klimatyzowanych domów i mieszkań. Wyjeżdża ten kto musi. Lub ten kto jest szalonym turystą i lubi dla zabawy przejechać ponad 170 km autem na prąd, po to tylko aby posmażyć się na pięknej plaży przez kilka godzin, zanim wróci do domu tą samą drogą.

Ceny w restauracjach

Tu nie jest tanio. To miejsce czysto turystyczne. Ale gotują tu smacznie i na dobrym poziomie. Właściwie te ceny są porównywalne z cenami w innych turystycznych destynacjach w całych Włoszech. Jest ich tu mnóstwo i ceny są nieco wyższe (czasami więcej niż „nieco”:), niż w miejscach oddalonych od turystycznych szlaków. Można takie znaleźć, i tam doznamy prawdziwego szoku. Bo oprócz wybornej domowej włoskiej kuchni zaskoczą nas właśnie ceny, czasami naprawdę niskie w porównaniu z cenami „turystycznymi”.

Powyżej widzicie przykładowe ceny w jednej z lokalnych knajpek. Są dania tańsze i droższe. Jak wszędzie. Polecamy zawsze poszukać restauracji czy trattorii, nieco na uboczu. Będzie taniej ale równie smacznie. Choć nie zawsze się da. Poszukiwanie knajpki w 40 stopniach to zdecydowanie słaby pomysł. Siedliśmy więc gdziekolwiek i zamówiliśmy to co znamy. Jak zwykle we Włoszech nie zawieliśmy się na jedzeniu. Ile można zaoszczędzić jedząc nieco na uboczu? Cóż, to zależy. Jednak zasada którą zaobserwowałem ogólnie w Italii to różnica około 25-35%. Przykładowo, Spaghetti alle vongole, kosztujące tu, jak widzicie 20 euro za porcję, można bez problemu zjeść za 13-14 euro. Nie jest to zasadą, dlatego warto szukać dobrych knajpek, lokalnych, obleganych przez miejscowych. Zapewniam Was, że jeśli takie miejsce wpadnie wam w oko to będzie to na pewno bardzo dobry kulinarny adres.

Partinico, czyli pomalowane miasteczko

Co tam mają? Dużo pomalowanych domów. Ale nie w zwykły sposób. Budynki są nie tyle pomalowane co przyozdobione. I to w stylu nieco przypominającym Barcelonę i jej kolorowe kamienice w niektórych dzielnicach. Historia tej wsi (dziś bardziej przypomina małe miasteczko a nie wieś) sięga 1500 roku. Wtedy co prawda nikt nie malował budynków, bo ich jeszcze nie było, ale Jezuici zakupili tu ziemię i się osiedlili właśnie w miejscy, gdzie dziś, malunki na ścianach kamienic i ich zdobienia, przypominają nieco twórczość Gaudiego. Co prawda był on głównie architektem, ale nie da się nie skojarzyć jego kamienic z barcelony z tym co znajdziemy tu w Partinico.

Miasteczko (wioska?) jest małe. Ale bardzo przyjemne i kolorowe. Mają też tam bardzo dobre lody. Polecamy, bo kiedy temperatura jest wysoka, a zapewniam Was, że jest tam bardzo często gorąco, mimo że osada położona jest ponad 170 metrów n.p.m. Jest nieco tylko chłodniej niż na dole, nad samym morzem, lub w okolicznych dolinkach, gdzie czasami można poczuć się jak w piecu. Cóż, po to jeździmy do Włoch. Ma być pięknie, ale też ciepło. I tak właśnie jest.

Agrigento, tu poczujesz się jak w starożytności

W starożytności nosiło nazwę Akragas, później Agrigentum, następnie Girgenti i wreszcie od 1927 (późno:) – Agrigento.

To naprawdę stare miejsce. Wiecie że pierwsze naczynia odkryte tutaj pochodzą aż z XIV wieku? Ale przed naszą erą!!! Szok, i to dosłownie. Już wtedy mieszkali tu ludzie. Świątynie które możemy zwiedzać, a jest ich kilka, ciągną się przez kilka kilometrów. Kupujemy więc bilet i idziemy, idziemy, idziemy… oraz pijemy, pijemy, pijemy… dużo wody. Jest tam mega gorąco a my chodzimy po ogromnym, odkrytym terenie. Są co prawda drzewa oliwne tu i ówdzie, ale jest ich zdecydowanie za mało. WODA! Nie zapomnijcie o niej.

Kiedy skończyliśmy naszą kilkugodzinną wycieczkę, zeszliśmy na parking, gdzie czekała na nas limonka, kupiliśmy kilka butelek zimnej lodowatej wody. Piliśmy łapczywie, wszyscy bez wyjątku. Nawet Leon nie dał się namawiać i sam dorwał się do swojej miski, opróżniając ją w mgnieniu oka. Oczywiście podczas zwiedzania również piliśmy dużo wody, Leon też. Nie wiem, gdzie on to zmieścił. To była naprawdę spora ilość wody:) Pamiętajcie, że nasz Leon waży zaledwie 3,2 kg. Mały organizm, ale jakże dzielny!

Polski akcent

Widzicie tą leżącą rzeźbę? To właśnie wspominany przeze mnie w poprzednim odcinku polski akcent. Właściwie również akcent krakowski (Igor Mitoraj, studiował właśnie w Krakowie, pod okiem samego Tadeusza Kantora). To rzeźba znanego polskiego artysty Igora Mitoraja, którego rzeźby możemy znaleźć tu w Dolinie Świątyń w Agrigento, ale również w Mediolanie, Rzymie czy Paryżu. Zdolny gość, no i wiedział, gdzie umieścić swoją rzeźbę upadłego z nieba Ikara:) A poważnie mówiąc, to bardzo miłe, kiedy znajdujemy w tak antycznym miejscu, polski akcent. Oczywiście większość ludzi robiąc sobie zdjęcie z Ikarem, święcie wierzy, że leży on tutaj od starożytności. No cóż, duża ilość turystów, więc nie da się nie słyszeć pewnych komentarzy. Uroki zwiedzania…

Takie miejsca jak Agrigento, pozostają na zawsze w pamięci. To miejsca, które każdy powinien odwiedzić choćby raz w życiu. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś tu wrócimy. Tymczasem udaliśmy się dalej.

Sycylijskie wybrzeże

Kiedy jeździcie sobie po Sycylii, warto zjechać z głównych dróg. Skręćcie byle gdzie. W kierunku morza i wybrzeża. My trafiliśmy przypadkiem do Santa Flavia. Co tam znajdziemy? Totalnie nic. I to zaleta tego miejsca. Spokojna mała mieścina. Z pięknym wybrzeżem i kilkoma knajpkami. Bar z widokiem na morze, gdzie można zakupić zimny Aperol Spritz. Niestety tylko dla pasażerów. Kierowca musi obejść się smakiem🙂

Można tu usiąść, zjeść coś dobrego. Na przykład danie dnia, czyli wybór prawdziwych smakołyków (czytaj żyjątek morskich). Kilka różnych dań za 35 euro od osoby. Prawdziwa morska uczta.

Po wyspowych wojażach, czas wracać do domu. Gdzie czeka na nas miły i chłodny apartament. Wielki taras, na którym możemy usiąść i zjeść coś dobrego. Tak, wiem że ja ciągle o jedzeniu. Jednak kiedy jesteście w takim miejscu jak Sycylia, nie da się pominąć tematu jedzenia i oczywiście wina. To dwa tematy, wszechobecne w codziennych włoskich rozmowach. Z Włochami, zazwyczaj rozmawialiśmy właśnie o tym. Jedzenie i wino, dwa żelazne tematy rozmów z miejscowymi. Bardzo zresztą dla mnie interesujące. A jak błysnąłem wiedzą na temat szczepów lokalnie uprawianych winorośli, lub rzuciłem nazwę jakiegoś znanego lokalnego dania, traktowali mnie już jak swojaka:) Może nie na 100%, ale było to bardzo miłe, a oni byli naprawdę zadowoleni, że zwykły turysta wie coś więcej na temat kuchni, czy wina z Sycylii, niż można od niego oczekiwać. Warto się interesować… bez dwóch zdań.

Ostatni posiłek

Nie w ogóle nasz ostatni, bo to zabrzmiałoby bardzo ponuro:) Ostatni w miejscu gdzie byliśmy przez około 2 tygodnie. Restauracja tuż przy plaży. Z widokiem na morze. Lokalne wino, lokalne dania. Ja jak zwykle zażyczyłem sobie owoce morza, jednak moja żona (lubi eksperymentować), wybrała deskę sycylijskich przysmaków. Dania wyglądały obłędnie, ale…

No właśnie, jako że zawsze opisuję „jak jest” a nie koloryzuję. Powiem prosto z mostu. Tej restauracji nie polecamy. La Voce del Mare, tak nazywa się owe miejsce, jest urokliwe. Jednak obsługa pozostawia wiele do życzenia. Jest mało przyjemna i nieco opryskliwa. Co do dań, to niestety była to nasza porażka. Dość kosztowna. Moje danie było wykonane na poziomie kuchennego przedszkola. Fritto powinno być smażone krótko. Tak aby nie „przeciągnąć” świeżych owoców morza. Bo będą twarde i gumowate. Takie były właśnie moje owoce morza. Nie do zjedzenia. Zostały na talerzu. Ośmiorniczki i kalmary były jak dętka rowerowa. Nie nadawały się do jedzenia.

Danie mojej żony, również nie należało do wybornych. Przypominało to odgrzane w mikrofali resztki z wczorajszej imprezy. ładne przyozdobienie talerza i poukładanie na nim jedzenia, w niczym nie pomogło. Niestety, jeśli będziecie w Lascari i traficie na wyżej wspomnianą restaurację, omijajcie ją szerokim łukiem. Kuchnia jest niedopilnowana, jakby szefem był początkujący kucharzyna. Ogólnie jedna wielka porażka. Choć widoki na morze przepiękne. To akurat polecamy. jednak są one znacznie lepsze z plażowej knajpki – baru. Siadamy przy stoliku, zamawiamy Gin z Tonikiem, lub Aperol Spritz. Mamy zachód słońca, mamy plażę, mamy siebie… czego więcej potrzeba? No właśnie… niczego:)

Po romantycznym drinku z przepięknym widokiem na zachodzące słońce, postanowiliśmy zakończyć pobyt na Sycylii. Jeden dzień wcześniej. Dlaczego? Jednym z powodów był wybuch wulkanu Etna. Drugim z powodów było to, że chcieliśmy wpaść po drodze na Wybrzeże Amalfi. Nie byliśmy tam bardzo długo, więc trochę tęskniliśmy za szaloną jazdą wąskimi uliczkami wybrzeża i za tymi ich cytrynami. Słynnymi na cały świat.

Rozpoczynamy powrót

Dobrze że decyzja była właśnie taka. Nasz powrót, to Wybrzeże Amalfi z noclegiem, Rzym z kolejnym noclegiem, oraz jeden z naszych ulubionych noclegowych adresów, czyli hotel Hotel eduCARE, w Austrii. jednak o tym co nas spotkało po drodze w te miejsca przeczytacie w następnej części. To już będzie ostatni odcinek opisujący powrót do domu. Jednak powrót jakże kolorowy i obfitujący w kłopoty a nawet tragedię na autostradzie.

Koniec części 4, ale wcale nie ostatniej:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *