Toskania – nie na jeden raz – Część 4

Toskania jest piękna… co można jeszcze więcej powiedzieć?

Kiedy najczęściej ją odwiedzamy, czyli na przełomie września i października, ciągle jest tu zielono. Mgły unoszą się nad polami i winnicami. Mamy więc piękne widoki, możemy się zatrzymać nawet przy drodze, jak my ostatnio i rozłożyć sobie mały piknik. Piękne widoki, resztki nie zebranych winogron na krzewach winorośli. Zielona trawa, kocyk, małe przekąski i oczywiście… Prosecco. W końcu to Italia:) (niestety dla kierowcy – soczek)

Takie miejsca uspokajają, wyciszają i zdecydowanie dają nutkę radości w naszym szarym i smutnym świecie.

A może… nad morze?

Całkiem nie daleko mieliśmy również nad morze. O tej porze roku, już nie za bardzo do kąpieli, ale zdecydowanie do posiedzenia sobie w spokoju na plaży i zjedzenia dość wczesnego, jak na Italię obiadu. A może bardziej lunchu, jakby powiedzieli anglojęzyczni obywatele naszej planety:)

Marina di Grosetto to miejscowość położona tuż nad morzem. Znajdziemy tam ogromne i piaszczyste plaże. Bardzo szerokie i długie. Z czystym piaskiem i mnóstwem miejsca. Zapewne nawet w sezonie, bo nie łatwa to sprawa, zapełnić tak ogromną przestrzeń plażowiczami. Jak było na plaży na przełomie września i października? Rewelacyjnie… spokojnie, bardzo ciepło, tego dnia nasza Tesla, kiedy dojeżdżaliśmy do plaży, pokazała 30 stopni Celsjusza. Aha, parkingi są za free. O tej porze roku już nie pobierają opłat. Oczywiście trzeba to sprawdzić, bo możemy trafić na prywatny parking, lecz te nazwijmy je miejskie, czy może publiczne są darmowe i możemy parkować za free.

Leon również był bardzo zadowolony, pomijam to że zaczął jeść piach:), na szczęście tylko przez chwilę. Chyba nie był to jego ulubiony smak, jak się okazało.

Małe co nieco? Czemu nie…

Za 16 euro, w pobliskiej restauracji (Moby Dick), ciągle działającej mimo zakończonego już sezonu, zakupiliśmy prawdziwy przysmak. Fritto Misto w mistrzowskim wydaniu i naprawdę ogromnej porcji. Najedliśmy się z żoną do syta i ledwo skończyliśmy tą dużą porcję morskich żyjątek. Danie było świeże, czekałem aż miła Pani przygotuje je właściwie prawie na moich oczach. Pachnące, smakowite i naprawdę wyborne.

Do popicia w gorący dzień… lampka bąbelków. Pasowały idealnie do owoców morza, smażonych w głębokim tłuszczu. Danie okazało się strzałem w dziesiątkę, a my najedzeni po uszy, mogliśmy jechać dalej. Druga porcja przeznaczona była dla mojego brata i jego żony. Nie myślcie, że mamy aż tak duży apetyt aby zjeść dwie takie tacki wybornego Fritto. Musiałbym w takim wypadku, zrobić przynajmniej 15 minut przerwy:)

A na poważnie, to było piękne popołudnie i piękny dzień. Słońce świeciło od rana, plaża była prawie pusta. Odpoczynek i relaks w najczystszej postaci. Ale to nie był jeszcze koniec atrakcji, czyli…

Cascate del Mulino, czy też Terme di Saturnia, jak mówią niektórzy

Spotkałem się z obydwoma nazwami. Ale nazwa jest nieważna, bo to miejsce, to po prostu mistrzostwo świata w kwestii relaksu i odpoczynku. Jest tu niesamowicie. Ale od początku…

Najpierw przyjeżdżacie i parkujecie auto. Jakieś 300-400 metrów na lewo od term. Mijacie je i jedziecie, aż zobaczycie parkingi po lewej stronie drogi. Skręcacie na jeden z nich i wykupujecie bilecik. Niedrogi, zaledwie kilka euro. Nawet nie pamiętam dokładnie ile, bo nie była to duża kwota. Potem bierzecie ręczniki i torbę z rzeczami i zasuwacie te kilkaset metrów poboczem drogi. Po prawej stronie jest wejście a Termy są darmowe. Nic się tu nie płaci. Są przebieralnie, gdzie można spokojnie założyć strój kąpielowy.

Potem szukacie miejsca, nie jest to łatwe bo ludzi tu dużo. Ale kiedy znajdziecie swój kawałek gruntu, po prostu rozkładacie koc i można już pluskać się w termalnych nieco siarkowych wodach o średniej temperaturze 37,5 stopnia Celsjusza.

To relaks, którego nie zapomnicie nigdy w życiu. Małym minusem o którym muszę wspomnieć, są robaczki żyjące w tych wodach. Jednak nie są szkodliwe ani niebezpieczne dla ludzi. To swego rodzaju małe „ochotki” w kolorze czerwieni, przynajmniej tak wyglądają, kiedy się lepiej przyjrzymy. Jeśli zobaczycie takowego kolegę na waszej ręce, nie wpadajcie w panikę. On żyje tu na co dzień i nie jest szkodliwy dla nas – ludzi. To my jesteśmy gościem w jego domu. Nie zabijajmy więc małych mieszkańców term, zostawmy je w spokoju. Uwierzcie mi… są bardziej przerażeni od nas, kiedy znajdą się na naszej skórze:) Może trochę obrzydliwe, ale tylko dla panikarzy.

Poza tym, to miejsce przypomina uzdrowisko. Oaza spokoju. Gorące źródła, bijące spod ziemi. Ciepła cały rok woda… i tylko turystów mogłoby być mniej. Ale na to nic nie poradzimy:)

Asyż… miasto jak z pocztówki

Włochy to kraj na wskroś katolicki. Ma swoje wyjątkowe miejscowości związane z religią. Jedną z nich z całą pewnością jest Asyż. Miasto wyjątkowe, piękne, zadbane. No i oczywiście pełne pielgrzymów i osób, które czują potrzebę duchową, odwiedzania właśnie takich miejsc. Samo miasto zrobiło na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Jest uporządkowane, poczynając od wielkiego parkingu przy wjeździe do Asyżu, gdzie zostawiliśmy samochód, przez urocze i wąskie uliczki, aż po katolickie kościoły i katedrę górującą nad miastem. Wielka i monumentalna Bazylika Świętego Franciszka. Wszystko wykonane z kamienia, i wyglądające obłędnie. Mało tego… stojące tu niezmiennie od prawie 800 lat. Jak na taki wiek, wygląda rewelacyjnie:)

Jeśli zaś chodzi o całe miasto, to jest tu bardzo czysto i pięknie. W uliczkach znajdziemy mnóstwo małych knajpek oferujących dania lokalnej kuchni. Niektóre uliczki są tak wąskie, że stoliki wydają się niemal przyklejone do ścian kamienic. Często też, mamy do dyspozycji przepiękne widoki z miasta górującego nad rozległą równiną. Powiadam Wam, jest na co popatrzeć a w waszych aparatach i telefonach może zabraknąć miejsca, bo pięknych ujęć jest tu tak dużo, że telefony rozgrzewają się do białości. Takie czasy… cóż począć:) Nic tylko pstrykać i pstrykać…

Poczuć się jak „Gladiatore”… choć przez chwilę:)

Pienza – miasto w Toskanii. A koło niej, miejsce wyjątkowe. Wiedzą o nim wszyscy Ci, którzy oglądali na ekranie przygody Maximusa Decimusa Meridiusa, dowódcy Armii Północy i Legionów Feliks w czasach Cesarstwa Rzymskiego. To tu Russel Crow stworzył niezapomnianą postać rzymskiego generała a później niewolnika i gladiatora. To tu były kręcone słynne ujęcia, nad którymi osobiście czuwał sam Ridley Scott. Wreszcie to tu, mogłem stanąć i ja i przez chwilę poczuć się jak słynny rzymski generał. Chociaż przez chwilę… bo za nami było więcej chętnych a dzień był naprawdę upalny:) Zrobiliśmy więc zdjęcia i szybko wracaliśmy do naszego schłodzonego wewnątrz auta. Ale jedno wiem na pewno. Było warto przyjechać w to miejsce. Stanąć i popatrzeć na piękno doliny Val d’Orcia. To niesamowite miejsce, piękne samo w sobie, a dodatkowo bardzo popularne przez film Gladiator.

Brakuje zasięgu w Tesli? Hotele chętnie pomogą…

To może się zdarzyć. Jeśli jedziecie Teslą z opcją free Supercharger, to nie przejmujecie się ani zużyciem, ani kosztami. Jednak, jeśli zapuszczacie się w rejony Toskanii, gdzie Superchargerów brak (tak są tu białe plamy), lub są totalnie nie po drodze, czasami zdarza się sytuacja taka, jaka przytrafiła się nam. Obliczyłem, że nasze zwiedzanie pochłonie nam tyle energii, że niestety może nam jej zabraknąć w drodze powrotnej do naszego Borgo.

Co robić w takiej sytuacji? Pomogą hotele. Nasze auto było starym Modelem S, z ładowarką pokładową o mocy aż 22 kW. Było więc w stanie przez godzinę przyjąć ilość energii pozwalającą przejechać około 150 km po wąskich toskańskich drogach. To wystarczy, ale musimy jeszcze znaleźć hotel wyposażony w Destination Charger o takiej właśnie mocy. Po kilku telefonach, do różnych hoteli znajdujących się w promieniu 15-20 km od nas, wybraliśmy jeden.

Rosewood Castiglion del Bosco

Pani „w słuchawce” była mega uprzejma i po uzgodnieniu z menadżerem hotelu, zaprosiła nas na zupełnie darmową sesję ładowania. Zboczyliśmy więc z naszej drogi i nadrobiliśmy nieco. Jednak udało nam się doładować auto, oraz nieco odpocząć w hotelowym ogrodzie. Zjeść smaczne orzeszki w karmelu i wypić malutkie piwo (nie dla wszystkich niestety:).

Podziękowaliśmy za pomoc i udaliśmy się w dalszą drogę. Jednak z ciekawości sprawdziliśmy ile kosztowałby nocleg w tym wyjątkowym miejscu. Okazało się że ten hotel nie jest, nazwijmy to, zwykłym miejscem. Tu nocleg, kosztuje od kilku, do nawet ponad 12 000 złotych. Tak, tak… za 1 noc!!!

Kiedy szliśmy na to wspomniane małe piwko, w upalny dzień, przyglądaliśmy się dokładnie hotelowym zakamarkom. To miejsce robi wrażenie. Jest tu bardzo czysto i bardzo cicho. Jest też naprawdę urokliwie. Kamienne alejki, drzewa oliwne i piękny widok na dolinę. Jak wyglądają pokoje? Tego nie wiem, ale zapewne również robią wrażenie na hotelowych gościach.

Jak więc widzicie, nawet jeśli w elektryku trafi się kryzysowa sytuacja, można liczyć na nieco darmowego prądu. Również w tak urokliwych miejscach jak Rosewood Castiglion del Bosco, hotel całkiem wyjątkowy…

Chyba trzeba kończyć. To już nasza przedostatnia część, dotycząca południowych rejonów Toskanii. Został nam jeszcze tylko powrót do domu. Jednak nie będzie to nudna trasa i jazda po autostradzie… Odwiedzimy wyjątkowy hotel z wyjątkową kuchnią, tuż nad samym brzegiem Jeziora Garda, ale o tym w następnej części…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *